Artykuły


56. Dorosnąć PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

„UZDRAWIACZ”, lipiec 2009 r.

 

DOROSNĄĆ


Przedstawiam wypowiedź mojej pacjentki, mogę też powiedzieć: uczennicy, którą prowadziłem przez kilka lat, aby z dużego dziecka uczynić kobietę dojrzałą, właściwie ukształtowaną, pełną sukcesów. Przebudowa osobowości trochę trwa, wymaga czasu, tak też było i w tym przypadku, ważne jest, aby zakończyła się sukcesem.

Wszyscy znamy ludzi emocjonalnie niedojrzałych, którzy - pomimo swoich lat – zachowują się jak nastolatki, a ich życie to pasmo nieudanych, nieodpowiedzialnych decyzji, porażek, braku samodzielności, zdecydowania, do tego jeszcze słabe zdrowie i przewlekłe choroby. Wiedzę na ten temat zdobyłam sama na sobie.

Po studiach - gdy nadszedł czas zderzenia się z samodzielnością - szukałam pracy, byłam tak bezradna, niesamodzielna, przestraszona, że wystąpiła u mnie ucieczka w chorobę. Atakowały mnie oskrzela, duszności (prawie rozpoznano u mnie astmę) i - jak tylko szykowała się jakaś praca - lądowałam w szpitalu. Trwało to bardzo długo, a życie z rodzicami stawało się coraz bardziej uciążliwe, podejmowane decyzje były najczęściej chybione. W tym stanie rzeczy zwróciłam się po pomoc do p. Stanisława Kwasika, który przepracował moją osobowość, ukierunkował mój rozwój i nauczył mnie pracować nad sobą. Ponownie rozpoczęłam proces dorastania psychicznego, a życie zaczęło toczyć się właściwym, szczęśliwym torem. Podjęłam pracę zgodnie z wyuczonym zawodem – jestem prawnikiem - i świetnie sobie z nią radzę. Wyszłam za mąż i urodziłam dziecko.

Proces mojego rozwoju trwa nadal, a ja coraz silniej dostrzegam konieczność niesienia pomocy ludziom, gdyż - śmiem twierdzić - cechą współczesnego społeczeństwa jest brak dojrzałości, a wiek fizyczny nie ma nic wspólnego z rozwojem psychicznym. Jakie są przyczyny takiej sytuacji?

Zahamowanie rozwoju psychicznego człowieka, jego dorastania, rozpoczyna się już w łonie matki, gdzie karmi ona dziecko przez pępowinę, i to nie tylko pokarmem w rozumieniu jedzenia czy przekazywania mu emocji, ale również otrzymuje ono od matki informacje, dyrektywy, w oparciu o które będzie później postępować. Przekazuje mu przede wszystkim to co sama przejęła od swojej matki jako płód. Chcąc dobrze ten problem rozwiązać - jako medium - wczuwałam się w matkę i przepracowywałam wszystko to co ona doświadczyła w łonie swojej matki. W ten sposób pomogłam nie tylko jej, ale także babci, gdyż ją też – chcąc nie chcąc – przepracowywałam.

Po porodzie odcinana jest pępowina, ale tylko w warstwie fizycznej, natomiast w części energetycznej pozostaje ona na kilkanaście lat, aby matka miała wpływ na dziecko. I to jest prawidłowość: tylko gdy dziecko zaczyna dojrzewać - pępowina powinna uschnąć. Źle jest jak pępowina zostaje na całe życie, szczególnie wtedy, gdy matka jest niedojrzała emocjonalnie, a tak było w moim przypadku. W ten oto sposób matka trzyma dorosłe już dziecko przy sobie, kontroluje je, przelewa w nie swoje niedojrzałe emocje oraz czerpie młodzieńczą energię. Niestety, zatrzymuje w ten sposób jego rozwój psychiczny właśnie na etapie dziecka. Matki stosują jeszcze silniejszą energetyczną blokadę, mianowicie „nie wypuszczają” swoich dzieci nawet z łona. Dzieci natomiast - przez to mocno niedojrzałe - „dobrowolnie” pozostają energetycznie w łonie, trzymają się kurczowo połączenia z matką, bo czują się bezpieczne, a wszelką odpowiedzialność za nie ona przejmuje. W rzeczywistości te i inne blokady hamują rozwój emocjonalny, rodzą zahamowania, a w dalszej perspektywie powodują choroby.

Niedojrzały był również mój ojciec. Nie miałam w nim oparcia, lubił alkohol, zresztą tak jak matka, ciągle był gdzieś poza domem. Taki duży chłopiec.

Wszystkie te połączenia, blokady dają niedojrzałym rodzicom tak upragnioną kontrolę, zaś ich pociechom pozwalają na pozostawanie wiecznymi dziećmi, zależnymi od rodziców.

Zastanówmy się jednak nad konsekwencjami tej sytuacji, gdyż dziecko dorasta, a połączenie trwa niezmiennie i wciąż jest nieprzepracowane. Dorosły człowiek, który powinien rozpocząć już samodzielne życie, pozostaje nadal energetycznie połączony z matką, więc jego samodzielność i udane życie są skazane na szereg trudnych prób i niepowodzeń. Na pewnym etapie życia rodzice chcą, żeby dziecko poszło na swoje, ono - już dorosłe - będzie próbowało, ale nieprzepracowane połączenia będą trzymać. Z czasem wspólne życie pod jednym dachem stawać się będzie coraz bardziej uciążliwe i rodzić szereg frustracji.

Zapewnienie sobie dojrzałego, pełnego radości, satysfakcjonującego życia, osiągnąć możemy poprzez własny rozwój, psychiczną i energetyczną dojrzałość. Właściwa zaś droga ku temu wiedzie poprzez cierpliwe przepracowywanie siebie, ale również rodziców, przyszłych rodziców, dzieci, bliskich, znajomych, po to, aby w przyszłości stworzyć społeczeństwo na wyższym stopniu rozwoju i właściwym stopniu dojrzałości.

MAGDALENA


Mógłbym przyjąć, że Magdalena napisała gotowy artykuł, niewiele tu można dodać. Tak to już jest, pacjent, który staje się uczniem, a jest przy tym medialnie uzdolniony, szybko zrozumie na czym polega jego problem i jak z niego wyjść.

Niedojrzali rodzice dają życie niedojrzałym dzieciom. I tak następuje neurotyzacja społeczeństwa. Jak z tego wyjść? Jest tu potrzebna terapia, chciałoby się powiedzieć: totalna terapia. Tak dużo jest wokół nas neurotyków, czyli cierpiących na nerwice. Książkowo powinno być tak: przed poczęciem dziecka rodzice przepracowują siebie, aby ich owoc był jak najwspanialszy. A w naszym przypadku było odwrotnie: dorosłe już dziecko pracowało nie tylko nad sobą, ale i rodzicami. Tak też można, a nawet, jak się okazało, było konieczne, gdyż odcięta jedna strona będzie dążyć do ponownego energetycznego połączenia: jeśli jest niedojrzała - będzie ponownie neurotyzować.

Właściwy wiek dziecka, kiedy - na poziomie energetycznej pępowiny - powinno być odłączone od matki to 11 lat. Nieodłączone dziecko nabiera cech matki, przyjmuje jej wzorce. Po odłączeniu dziecko uszlachetnia się, wzmacnia swoją osobowość, charakter i staje się wolne, bez żadnego narzucania mu czegoś przez innych. Nieodłączone dziecko buntuje się, chce się zerwać z uwięzi, rodzi to różne konflikty, wychowawcze, szkolne.

W mojej praktyce uzdrowicielskiej nie odcinam tej energetycznej pępowiny, ale wyjmuję jej zakończenia – na wysokiej częstotliwości drgań - z ciała matki i dziecka, i całą tę pępowinę oddalam w nicość. Kasuję również pamięć komórkową tego połączenia.Te zakończenia mają kształt korzeni drzewa i podłączone są pod wszystkie narządy, pod wszystkie części ciała. Odpępnienie dorosłych - w mojej terapii - polega na tym, że wycofuję pacjenta do jedenastego roku życia i wówczas go odłączam, a później pacjent rośnie już jako wolny od połączenia z matką. I w ten sposób zmienia mu się osobowość, staje się dojrzalszym.

Odłączenie energetycznej pępowiny to jeden z elementów terapii, może nie najważniejszy, ale bardzo istotny. Dlatego poświęciłem mu w tym artykule uwagę i wyjaśniłem na czym polega właściwe odpępnienie.

STANISŁAW KWASIK


Załącznik nr 1

Zafascynował mnie artykuł pt.''Dorosnąć'', może dlatego że ja - mimo wieku - ciągle jeszcze dorastam. Faktem jest, że odkryłam to dopiero w zamojskim gabinecie pana Stanisława, gdy trafiłam do niego jako ''kłębek nerwów'', z małym poczuciem własnej wartości i także niską oceną siebie jako kobiety. Niby nic, z pozoru młoda i piękna, atrakcyjna kobieta, a chowająca się przed światem tak, żeby być niezauważalną, mimo przebojowego charakteru: zamknięta w sobie bez zwyczajnego luzu, jakby ciągle pod kontrolą, pytanie - dlaczego? Odpowiedziała na to Magdalena: - już od poczęcia jesteśmy tak programowani, dostajemy bilet na życie, mamy w podświadomości doświadczenia matek, babć i prababć, a nasze pragnienia są zahamowane. To ta pępowina nie pozwala dorosnąć, stąd tyle problemów niedojrzałości. Dlatego tak ważnym jest przepracowanie pola matka-córka i dalej do babci, prababci. Jeśli to nie nastąpi, nie zostaną wykasowane z pamięci komórkowej informacje o pokarmie jakim karmiła nas matka, będziemy emocjonalnie ubodzy, albo jak kto woli ''dużymi dziećmi''. Mnie dorastanie zajęło o ładnych kilka lat za dużo, zatem cieszę się, że trafiłam do pana Stanisława. Jestem teraz osobą otwartą, zdecydowaną, już nie boję się opinii innych - w tym matki - a to mnie paraliżowało. Wiem też, że jestem piękną kobietą fizycznie i - co najważniejsze - jest mi z tym dobrze. Zaczynam układać swoje życie po swojemu, a nie pod dyktando matki: - pępowina odcięta!

Agata








 
55. Energią w mięczaka PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

„UZDRAWIACZ”, grudzień 2008 r.

 

ENERGIĄ W MIĘCZAKA


Pragnę gorąco podziękować za pomoc jaką otrzymała od Pana tak droga memu sercu moja wnuczka. Oto historia uzdrowienia potwierdzająca Pana niezwykłą moc uzdrowicielską. Moja malutka wnuczka (2,5 roku) zaraziła się na basenie mięczakiem zakaźnym. Jest to infekcja wirusowa bardzo uciążliwa, zwłaszcza dla małych dzieci, gdyż nie poddaje się leczeniu farmakologicznemu. W praktyce jedyna skuteczna metoda to skalpel, no i ewentualnie jeszcze ciekły azot (zamrażanie), który też nie wszędzie można zastosować. Właściwie trzeba bez znieczulenia usuwać guzki. Lekarz - który leczył wnuczkę - kategorycznie stwierdził, że tylko poprzez zabieg chirurgiczny można ich się pozbyć.

Rodzice wnuczki próbowali różnych metod leczenia, w tym też i zabiegów bioenergoterapeutycznych, ale wszystko było nieskuteczne. Konieczna była interwencja chirurgiczna. Ten zabieg był ogromnym przeżyciem i szokiem dla maleńkiego dziecka i niestety - po pewnym czasie - znów zaczął się tworzyć nowy guzek.

Gdy się o tym dowiedziałam - co już przeszła moja wnuczka i co ją czeka - postanowiłam bez chwili wahania poprosić o pomoc uzdrowiciela duchowego z Zamościa Pana Stanisława Kwasika, wysyłając mu fotografię dziecka. Czytam jego artykuły, wiem, że pomógł już przy infekcji HPV, HBV, a ostatnio jego uzdrowicielska praca zakończyła się ogromnym sukcesem w walce z wirusem HIV.  Po tygodniu otrzymałam wspaniałą wiadomość: moja wnuczka jest zdrowa! Infekcja minęła definitywnie, po guzkach nie ma ani śladu. W imieniu swoim i szczęśliwych rodziców po prostu dziękuję. Cieszę się, że zaufałam swojej intuicji i Panu.

Z wyrazami wdzięczności i szacunku

Bogusława

 

Mięczak zakaźny (łac. molluscum contagiosum) jest to wirusowa choroba skóry, wywołuje ją wirus MCV z grupy ospy. Zakażenie następuje poprzez kontakt z chorym lub z zakażonymi przedmiotami. W tym wypadku dziecko zaraziło się na basenie. Po zakażeniu pojawiają się guzki, na początku są małe, później mogą - choć rzadko - osiągnąć wielkość do 1,5 cm. Leczenie w zasadzie polega na ich wyłyżeczkowaniu lub wyduszeniu ich kaszowatej treści. Znieczulenie zabiegu niewiele daje, dorosłym stają świeczki w oczach, o małych dzieciach nawet trudno pisać, a jest to główna grupa chorych.

Opisany przypadek to kolejny dowód na to, że energią można uzdrowić zakaźnie chorego i to wysłaną na odległość, mając tylko jego zdjęcie. W lipcu 2005 r. w “Uzdrawiaczu”, w artykule “Energią w wirusa” opisałem przypadek mojego uzdrowienia z wirusa HPV, powodującego u kobiet raka szyjki macicy. Mężczyźni są tylko nosicielami tego wirusa. Po tym artykule przysłali mi swoje zdjęcia pacjenci z innymi wirusowymi chorobami, prosząc o uzdrowienie. Tak powstał artykuł “Energią w wirusa - cz. II”, zamieszczony w “Uzdrawiaczu” w styczniu 2006 r., w którym opisuję uzdrowienie pacjentki z nosicielstwa wirusa HBV, powodującego wirusowe zapalenie wątroby typu “B”.

Po pierwszym artykule zgłosiła się do mnie również chora na AIDS, kilka tygodni wcześniej została wypisana ze szpitala klinicznego z diagnozą: gruźlicze zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych i mózgu, zespół nabytego upośledzenia odporności C-3. Pacjentka ta wirusem HIV zaraziła się w 1992 r., na AIDS zachorowała w 2002 r., trzy lata przed zgłoszeniem się do mnie. Cały czas była pod opieką lekarską. Medycyna nie potrafi wyleczyć z AIDS/HIV. Moje uzdrowicielskie wejście radykalnie poprawiło stan chorej. Prowadząca lekarka nagłą poprawą zdrowia i to w takiej skali była bardzo zaskoczona. Zgodnie z wiedzą medyczną nosiciele wirusa HIV po jakimś czasie zachorują na AIDS, i znów po jakimś czasie odejdą. Moją pacjentkę doprowadziłem do cofnięcia się choroby AIDS oraz do stanu: HIV-ujemny! Problem jest taki: czy wirus został zniszczony, czy przybrał postać przetrwalnikową z uwagi na złe warunki, czyli – w tym wypadku - na moją energię. Tak czy owak, pacjentka żyje i ma się dobrze. Napisałem list do profesora ordynatora kliniki, gdzie chora jest leczona, poinformowałem go o moim uzdrawianiu jego pacjentki i zaproponowałem mu przeprowadzenie eksperymentu medycznego na większej grupie chorych. Profesor moim listem się zdenerwował i oczywiście mi nie odpowiedział. List ten – bez podania danych osobowych – zamieściłem na mojej stronie internetowej.

W Polsce jest 10 tys. zdiagnozowanych nosicieli wirusa HIV. Jest jeszcze 20 tys. nosicieli tego wirusa niezdiagnozowanych, a że są to wynika z przesiewowych badań medycznych. W sumie 30 tys. - to wielka liczba ludzi! I z każdym dniem ich przybywa. Problem mój jest taki: lekarze - na moją propozycję współpracy - mówią nie, bo nie. Ale jeśli mam rację? Potencjał uzdrowicielski – jakim dysponuję - wskazuje na to, że mógłbym, przynajmniej w jakimś stopniu, rozwiązać polski problem AIDS/HIV. W jaki sposób mam dotrzeć do zainteresowanych? Walenie głową w mur, jak dotąd, niewiele dało. “Uzdrawiacz” spełnił częściowo już swoją rolę. Pozwolił mi poinformować potrzebujących, stąd te przedstawione uzdrowienia, za co ja i szczęśliwi pacjenci jesteśmy mu wdzięczni. A że jestem na początku drogi w docieraniu do świadomości społecznej, iż na AIDS nie trzeba umierać, to proszę go o dalszą pomoc.

STANISŁAW KWASIK



Załącznik nr 1



UZDRAWIACZ”, sierpień 2010 r.

 

 

PRZYPADEK MIĘCZAKA ZAKAŹNEGO

 

 

Pod koniec roku 2009 na moim podbrzuszu i w okolicach łonowych zauważyłem pojedyncze, białe krosteczki, które przypominały kaszaki – ciężko zauważalne, płaskie i pokryte grubą warstwą skóry wypustki. Obserwowałem je przez chwilę w trakcie porannej toalety i na kilka kolejnych dni zupełnie zapomniałem o problemie. Przypuszczałem wtedy, że to pospolite podrażnienie, bądź w najgorszym wypadku, uczulenie, które w przeciągu kilku dni powinno ustąpić samoczynnie. Nic bardziej mylnego. „Wysypka” zamiast zanikać, stopniowo rozprzestrzeniała się, atakując coraz większe obszary skóry. Podbrzusze zyskało kilkanaście nowych punkcików, okolica łonowa ponad dwadzieścia. Co gorsza, kilka krostek wykiełkowało i na penisie. Zacząłem mieć poważne obawy o stan mojego zdrowia. Krostki rozrastały się. Przybierały barwę jasnoczerwoną, a formę mięsistą. Sprawiały wrażenie małych bąbelków, które gromadzą w środku oleisty płyn. Jak się później dowiedziałem, krostki pod naporem płynu pękają, rozlewając się i rozsiewając zarazki dalej.

Chciałem coś z tym zrobić. Jednak moje schorzenie dotyczyło stref na tyle intymnych, że było mi po prostu wstyd pójść do lekarza. Dałem sobie kilka kolejnych dni na obserwacje. Pomimo że rozrastanie ustało, krostki nie znikały. Nie zaobserwowałem również żadnych dolegliwości bólowych, bądź swędzenia. To sprawiało, że byłem dobrej myśli. A może to tylko długa, nie dająca za wygraną wysypka? Niestety czerwone plamki nie znikały. W ruch poszedł internet – nieocenione źródło medycznej wiedzy. Skoro złapałem to dziwne uczulenie, to z pewnością jest to problem bardzo ludzki i ktoś musiał mieć z nim do czynienia! A skoro miał, to być może znalazł sposób na powrót do zdrowia.

I tu pojawiło się kolejne rozczarowanie. Internet, w którym pokładałem tak wielkie nadzieje, okazał się być chaotycznym zbiorem wiadomości, z których jedna wykluczała drugą, sugerując coś zgoła odmiennego, niż poprzednia. I tak przebrnąłem przez niegroźne wysypki i uczulenia na lateks, proszki do prania, brudną bieliznę, poprzez różnego rodzaju choroby wirusowo-płciowe typu kiła, rzęsistek, wielkie niewiadome, a na początkowych stadiach nowotworu penisa kończąc.

Nie dość, że od kilku tygodni walczyłem z bardzo nieestetyczną wysypką – całkowicie uniemożliwiającą normalne funkcjonowanie, to jeszcze w mojej głowie kłębiły się myśli sugerujące najgorsze. Postanowiłem przezwyciężyć własne ograniczenia i pójść do lekarza. Akurat kończyły się święta – dobry okres na umówienie wizyty. Już kilka dni później miałem spotkanie z urologiem, który stwierdził, że jest to zwyczajna wysypka i na pewno niebawem ustąpi. Dwa, maksymalnie trzy tygodnie i będzie pan zdrów jak ryba. Uspokoił mnie...

Minęła przerwa świąteczna, sylwester. Przyszedł nowy, 2010 rok. A ja wciąż byłem wykropkowany. Czas zmienić specjalistę, pomyślałem. Udałem się do dermatologa, który okazał się być również wenerologiem i niesamowicie niemiłym człowiekiem. Starsza lekarka już na wstępie obdarzyła mnie spojrzeniem, jakbym popełnił przestępstwo przez samo wejście do jej gabinetu. Obejrzała mnie jednak dokładnie i stwierdziła, że może to być mięczak zakaźny, ale dla pewności przez następne dwa miesiące musimy przejść przez testy na kiłę, HIV i zbadać samego mięczaka. Zapewniła mnie jednak, żebym się zanadto nie cieszył, ponieważ jest to wirus, który raczej nie da się wyleczyć, a nawet jeśli, to leczenie potrwa w najlepszym wypadku 6 miesięcy.

Byłem załamany. Załamany na tyle, że jeszcze raz sprawdziłem sieć. Tym razem miałem przynajmniej wystawioną diagnozę, na której opierałem dalsze poszukiwania. I niestety, tym razem internet okazał się bezużyteczny. Dowiedziałem się jednak, że mięczak zakaźny w większości przypadków dotyka małe dzieci, alergików (to ja) oraz osoby z obniżoną odpornością. Opinie co do samego leczenia były różne – niewyleczalne, wyleczalne, ale bardzo długotrwałe i trudne, wyleczalne, ale nie do końca, bo wraca itd. itp.

Zamówiłem kolejną wizytę. Tym razem u dermatolog-pediatry. W przeciwieństwie do poprzedniej lekarki ta okazała się być bardzo miła i konkretna. Zdecydowanie mięczak. Dam panu maść, którą zamówi pan w aptece i zobaczymy, ale raczej nie będzie większych efektów. Trzeba będzie wyciąć!

Wizyta u niej niewiele pomogła. Straciłem nadzieję na wyleczenie, a to tylko spotęgowało nieskuteczność maści stosowanej przez około 10 dni. Krostki jak były tak były. Co więcej, miały się dobrze. Maść okazała się być niekomfortowa, wiecznie brudziła bieliznę. Nie dało się z nią normalnie funkcjonować. Po 10 dniach, kiedy część krostek zaogniła się jeszcze bardziej, dałem sobie spokój...

I tym razem zawiodłem się. Liczyłem, że mimo wszystko da radę uleczyć moją dolegliwość w sposób szybki i bezbolesny. Zwłaszcza, że minęło ponad półtora miesiąca, a mi zaczynało zależeć na czasie. Jeszcze raz skorzystałem z internetu. Tym razem w wyszukiwarce wpisałem: „mięczak – uzdrowienie”. Wyskoczyło kilka tradycyjnych wiadomości z różnych for. Jednak pierwszy wynik prowadził do prywatnej strony jakiegoś uzdrowiciela. Z ciekawości kliknąłem przechodząc do artykułu „Energią w mięczaka”. Starsza pani opisywała przypadłość swojej wnuczki, chorej od dłuższego czasu na mięczaka. Medycyna konwencjonalna była bezsilna. Zwróciła się z pomocą do Pana Stanisława Kwasika – uzdrowiciela z Zamościa, na którego stronie znajdował się ww. artykuł. Zacząłem mieć nadzieję. Jednak jeden artykuł to za mało, aby mnie przekonać. Spędziłem 2 godziny na stronie Pana Stanisława – czytając większość opisywanych przez uzdrowione osoby dolegliwości i tego jak w cudowny sposób znikały.

Warto było spróbować. Świat energii i głębszego wglądu w ludzką naturę zawsze był i będzie mi bliski. Zacząłem mieć żal do samego siebie, że wcześniej nie wpadłem na takie rozwiązanie. Napisałem mail do Pana Stanisława, opisując mój problem oraz prosząc o pomoc. Błyskawiczne, bo jeszcze tego samego wieczoru, otrzymałem mail zwrotny, w którym Pan Stanisław poprosił o zdjęcie w celu przekazania energii na odległość. Zdjęcie wysłałem i przez kolejne 3 tygodnie byliśmy w kontakcie mailowym.

I tutaj przychodzi trudny moment, w którym należałoby opisać efekt uzdrawiania. Większość osób traktuje ten temat niezbyt pochlebnie, zazwyczaj uważając, że jest to podstęp i oszustwo. Powszechnym jest argument, że ludzie nie wierzą w coś, czego sami nie widzą. W takich przypadkach mówię zazwyczaj, że fal radiowych również nie widać, a jednak radio słuchacie. Więc jak to jest z tym, co jest, mimo że ludzki organizm nie jest w stanie tego zobaczyć?

A krostki już po kilku dniach sprawiały wrażenie, jakby zaczęły przysychać. Stopniowo wypustki zmniejszały się, aż w końcu pozostały płaskie, czerwone blizny, które zniknęły po około 6 tygodniach od rozpoczęcia leczenia. Trzy tygodnie po skontaktowaniu z Panem Stanisławem wybrałem się na wizytę kontrolną do dermatolog. Była pod wrażeniem szybkości walki z wirusem. Zdecydowanie zadowolona stwierdziła, że znów można zacząć żyć normalnie.

Jednak najbardziej zadowolony byłem ja. Medycyna konwencjonalna po raz kolejny zawiodła, ale najwyraźniej i tym razem miało tak być. Ponieważ dzięki niej zostałem skierowany w stronę Pana Stanisława, który niewątpliwie ma moc nielicznych i wykorzystuje ją w najbardziej szczytnym celu. Jestem Pełen podziwu dla Pana, Panie Stanisławie. Korzystając z okazji, chciałbym podziękować Panu powyższym tekstem, w którym opisuję moje zmagania z wirusem, wobec którego lekarze byli bezsilni. Pan nie okazał tej bezsilności. Pan mnie nawet fizycznie nigdy nie spotkał. Z Pana wielkiej Miłości i chęci pomocy innym płynie uzdrawianie i chwila refleksji, która kieruje nas w stronę naszej własnej, duchowej natury – będącej rozwiązaniem wszystkiego, z czym zmagamy się w dzisiejszym życiu.

Pozostaję wdzięczny mając jednocześnie nadzieję, że coraz więcej osób dostrzeże niesamowity potencjał jaki drzemie w Panu i Pańskiej energii!

Dużo miłości i najszczersze, wieczne wyrazy podziękowania za uzdrowienie i wszelką pomoc, jaką od Pana otrzymałem.

 

Arkadiusz

 

 

 

Załącznik nr 2

Szanowny Panie Stanisławie!

 

Piszę do Pana z ogromną radością, by Panu podziękować, ponieważ moja wnuczka nie choruje już na mięczaka. Zastosowaliśmy nową kurację lekową, która z reguły trwa minimum 2 tygodnie, jednak widocznie z Pana pomocą efekty były już po 2 dniach. Jesteśmy przekonani, że bez Pana pomocy nie byłoby tak szybkiego efektu leczenia. Nie ma śladu po mięczaku, jesteśmy bardzo szczęśliwi i chcemy Panu serdeczne podziękować za pomoc.

 

Z poważaniem

Małgorzata B.

 

 

Załącznik nr 3

25.11.2010 r.

 

Szanowny Panie Stanisławie!

 

Pragnę z całego serca podziękować za pomoc okazaną mojej najdroższej córeczce w zwalczeniu mięczaka zakaźnego. Jestem szczęśliwą mamą trzyletniej dziewczynki o imieniu Weronika. Nasze szczęśliwe życie zakłócała walka z tą okropną chorobą. Ale może od początku.


Tak rok, półtora temu, zaczęły wychodzić na skórze pojedyncze brodawki przypominające kaszaki, tylko większe i przezroczyste. Wizyty u kolejnych specjalistów i ta sama diagnoza: mięczak zakaźny. Nie przerażała nas sama choroba, ale sposoby jej leczenia. Każde łyżeczkowanie - pomimo maści znieczulającej - wywoływało u mojej córki ogromną traumę. Praktycznie - my rodzice - staliśmy się stałymi bywalcami poradni dermatologicznej. Po usunięciu zmian, nie mijało 2-3 tygodnie, i umawialiśmy się na następną wizytę. Metoda skuteczna, ale chwilowo, gdyż co jakiś czas pojawiała się nowa brodawka. W pewnym momencie zaprzestaliśmy łyżeczkowania, aby poszukać innego sposobu na pokonanie wirusa. Kolejne wizyty, masę czasu spędzonego przed monitorem w poszukiwaniu cudownego środka, efekt: stracony czas, pieniądze i najgorsze, tyle brodawek, że dermatolog nie podjął się ich usuwania, a skierował nas na konsultację chirurgiczną. Chcąc zaoszczędzić córce cierpień, zdecydowaliśmy się na zabieg pod narkozą: kilka dni w szpitalu przy łóżeczku córki to też nie miłe chwile. I znowu zalecenie, by nie zaniedbać, i z każdą zmianą przychodzić na łyżeczkowanie. Więc wróciło to czego próbowaliśmy uniknąć. Pogodziliśmy się z myślą, że to jedyny sposób, i żyliśmy nadzieją, że jak dziecko w wieku czterech lat nabędzie większą odporność, to zwalczy wirusa (tak zapewniał nas lekarz).

W sierpniu, po udanej obronie pracy magisterskiej, skorzystałyśmy z zaproszenia koleżanki ze studiów, która mieszka pod Częstochową. Spędziłyśmy u niej cudowny weekend. Pewnego wieczoru, przy kolacji, poruszyłam temat choroby mojej córki. Tata mojej koleżanki, który interesuje się radiestezją, medycyną ludową, pokazał mi artykuł w „Uzdrawiaczu” z sierpnia 2010 r.  Już wtedy wiedziałam o celu mojej podróży: kolejna szansa na pokonanie wirusa, kolejna iskierka nadziei… Może to moja wiara, a może przeznaczenie, ale postanowiłam spróbować.

Od razu po powrocie napisałam e-maila do Pana Stanisława Kwasika. Odzew był natychmiastowy i prośba o przysłanie zdjęcia. Tylko co jakiś czas dawałam sygnał nieśmiało, że nie ma kolejnej zmiany, bojąc się, że to jest tylko przejściowe. Po dłuższym czasie (już trzy miesiące) mogę głośno mówić: brak brodawczaków do usunięcia. Nie wiem jak mogę dziękować, uścisk dłoni, kwiaty, niestety, nierealne - dzielą nas kilometry, może kiedyś, kto wie.

Radość mojej córki, zaoszczędzenie jej kolejnych cierpień jest największym podziękowaniem dla Pańskiej pracy i życzliwości jakie otrzymałyśmy…

 

z wyrazami szacunku

Weronika i Kamila W.

 

 

Załącznik nr 4

 

Jestem mamą 2-letniej dziewczynki o imieniu Ola. Mieszkamy w małej wiosce koło Kętrzyna. Córeczka zachorowała na mięczaka zakaźnego wczesną wiosną 2010 r.: to świństwo przyniosła z basenu. Próbowałyśmy wszystkiego na tego wirusa i nic, guzki znikały na jakiś czas i znowu się pojawiały. Na początku udałyśmy się do pobliskiego dermatologa, który od razu przeszedł do wymrażania guzków. Przepisał nam także dwa rodzaje maści do smarowania. Po ok. 3 tygodniach po wymrażaniu z 4 guzków zrobiło się 15, a potem 20 i coraz to więcej. Maści oczywiście nic nie pomagały, więc udałyśmy się prywatnie do specjalisty dermatologa, który oczywiście zrobił to samo co poprzedni lekarz, wymrażając krostki. Ola po wymrażaniu była bardzo rozdrażniona i bardzo swędziała ją skóra. Smarowanie drogimi maściami i jodyną tylko popaliło córeczce skórę i nie przyniosło żadnych efektów. Po namyśle więc udałyśmy się do alergologa, w nastawieniu, że może on coś pomoże, ale niestety, żadnych rezultatów nie było poza cierpieniem Oli i wydaniu mnóstwa pieniędzy na nieskuteczne kuracje.

Wtedy też przez przypadek, szukając informacji w internecie na temat mięczaka, otworzyła mi się strona Pana Stanisława Kwasika. Od razu zaczęłam uważnie czytać opisy na temat uzdrawiania za pomocą energii. Od początku byłam otwarta na takie leczenia, więc napisałam meila do pana Kwasika z prośbą o pomoc. Przez kilka tygodni byliśmy w kontakcie meilowym. Wysłałam również zdjęcie Oli w celu przesyłania energii. Terapię zaczęliśmy 12 grudnia 2010 r. Po 2 dniach krostki zaczęły wyraźnie przysychać i z dnia na dzień krostki nie tylko przysychały, ale i pomału zaczęły znikać. Niestety, towarzyszyło temu mocne swędzenie skóry, które było objawem zdrowienia. Zaczęłyśmy stosować krem przeciwko temu swędzeniu i było coraz lepiej. Najpierw guzki zaczęły znikać z rączek, a następnie z nóżek. Po 3 tygodniach Ola miała tylko 2 krostki po jednej na każdej nóżce, ale i one w szybkim czasie przyschły i zniknęły. Teraz moja córeczka jest zdrowa, z czego się ogromnie cieszę, ma piękną i gładką skórę. Warto było poddać się terapii Pana Stanisława, okazała się ona wyjątkowo skuteczna i szybka w zwalczeniu tego okropnego mięczaka. Będę Panu Panie Stanisławie wdzięczna do końca życia. Dziękuję z całego serca.

 

z poważaniem
Ilona Czerwińska

 

 

 

Załącznik nr 5

13.02.2011 r.

 

OŚWIADCZENIE

 

Chciałam serdecznie podziękować Panu Stanisławowi za pomoc udzieloną mojemu mężowi. Mąż od października 2010 r. zmagał się z mięczakiem zakaźnym, który umiejscowiony był na genitaliach. Wcześniej z mięczakiem zmagałam się także ja - żona, jednak po 2 miesiącach wysypka mi samoistnie zniknęła. Niestety, u męża wyglądało to znacznie gorzej. Przez 3 miesiące stosował maści przepisywane przez dermatologów, jednak bez efektu. Wysypka postępowała. Zmiany na skórze swędziały i psuły komfort życia. W grudniu skontaktowałam się mailowo z Panem Stanisławem, który zaoferował pomoc. Wysłałam zdjęcie męża i czekaliśmy na uzdrowienie. Po kilku tygodniach mięczak ustąpił, nie ma śladu wysypki. Mąż jest zdrowy i nie ma oznak nawrotu mięczaka.

Bardzo dziękujemy za udzieloną pomoc.

 

Z wyrazami wdzięczności
Karolina z mężem Grzegorzem





Załącznik nr 6


DROGI PANIE STANISŁAWIE!
Na wstępie pragnę z całego serca podziękować Panu za to co dla nas Pan zrobił!!! A zrobił Pan tak wiele, że słowa nie są w stanie wyrazić mojej wdzięczności!!! Uwolnił nas Pan od naprawdę strasznej i męczącej - przede wszystkim dla dzieci - przypadłości!!! Nasze zmaganie się z mięczakiem zaczęło się po wizycie w sali zabaw dla dzieci, mam na myśli te wszystkie baseny z piłeczkami, zjeżdżalnie itp. Niestety dotknęło to moją 2-letnią córeczkę. Na początku zaczęło się niewinnie, pojawiły się 2 krostki w okolicy zgięcia łokciowego. Szczerze mówiąc, myślałam, że to potówki. Trwało to jakiś, czas więc nic z tym nie robiłam, aż do czasu, gdy po paru miesiącach nastąpił wysyp!!! Było ich mnóstwo, cała prawa ręka i okolice podżebrowe. Udałam się do dermatologa i diagnoza była natychmiastowa: mięczak! Dostałam preparat na to świństwo, oczywiście poinformowano mnie, co to jest i o przebiegu leczenia. Przeraziłam się, gdy usłyszałam o metodach walki z mięczakiem, o tym łyżeczkowaniu, zamrażaniu, że to może wracać, że może z czasem samo zniknąć, gdy system odpornościowy dziecka w miarę dojrzeje. Nie chciałam, aby moja córka przez to wszystko przechodziła, nie wyobrażałam sobie tego szczerze. Tego samego wieczoru usiadłam przy komputerze i postanowiłam jeszcze bardziej zagłębić swoją wiedzę. Los tak chciał, natrafiłam na stronę internetowa Pana Stanisława!!! Bez wahania postanowiłam spróbować! Warto było! Pan Stanisław od razu odpisał, napisał jak to wszystko ma przebiegać i przesłał energię! Równocześnie zaczęłam kurację preparatem od dermatologa. Już po niedługim czasie krostki zaczęły przysychać, aż w końcu znikać na dobre! Obawiałam się, czy nie wrócą, ale nie wróciły!!! Pragnę powiedzieć jedno, że lek lekiem, ale to Pan Stanisław sprawił, że mięczak tak szybko zniknął, że to dzięki Panu córeczka uniknęła tych wszystkich okrutnych zabiegów!!! Poza tym, na nieszczęście synek się zaraził od córki, u niego pojawiły się 3 krostki, ale nie stosowałam u niego leku i Pan Stanisław go uzdrowił w bardzo krótkim czasie, już po paru dniach krostki zniknęły!!! Po mięczaku nie było śladu!!! Moja wdzięczność nie ma granic!!! Cieszę się, że już nie musimy się z tym zmagać i to dzięki Panu!!! Poza tym pomógł Pan w leczeniu ospy!!! Sprawił, że leczenie trwało krótko i bez dokuczliwych objawów, a krostki szybko znikły!!!
Życzę Panu. aby coraz więcej ludzi uwierzyło w Pana wielki dar oraz w Pana i wielką bezinteresowną pomoc!!!
Z poważaniem Marta




Załącznik nr 7

 

Szanowny Panie Stanisławie!

 

Pragnę Panu gorąco podziękować za okazaną pomoc. Na pleckach mojej córeczki od tygodnia nie ma ani jednej krosteczki mięczaka. Zostały tylko dwie ciemniejsze plamki (jakby malutkie blizny). Jestem pod ogromnym wrażeniem, że tak szybko udało nam się zwalczyć tego okropnego wirusa. Mam głęboką nadzieję, że nie pojawią się kolejne wykwity. Jestem Panu ogromnie wdzięczna za okazaną pomoc i zaangażowanie. Dzięki Panu są tak szybkie efekty tego leczenia. Cieszę się, że moja córeczka latem będzie mogła biegać w bluzeczce na ramiączkach.

Cieszę się niezmiernie, że przez przypadek natrafiłam na Pana stronę internetową.

 

Z wyrazami wdzięczności i szacunku  Edyta



Załącznik nr 8

Panie Stanisławie!

 

Dziękuję Panu za zlikwidowanie u mojego synka mięczaka zakaźnego i to jednym przekazem na odległość. Mięczaki były cały zeszły rok u niego wycinane, smarowane jakimiś specyfikami z apteki - bezskutecznie. Jedne znikały, pojawiały się następne, a dermatolog rozkładał bezradnie ręce. Ostatnio został jeden, który stale się powiększał. I jednym zabiegiem Pan go zlikwidował. Skóra dziecka jest czysta i nie ma po mięczaku nawet śladu. Dziękuję.

 

Serdecznie pozdrawiam

Agnieszka



Załącznik nr 9

05.10.2018 r.

Podziękowania!

Drugi raz skorzystałam z pomocy Pana Stanisława Kwasika i drugi raz była ona skuteczna. Tym razem z mięczakiem zakaźnym od 3 miesięcy zmagał się mój 5-letni synek Rafał. Rafałek miał dużo zmian na skórze na klatce piersiowej, brzuchu i ramionach. Smarowałam zmiany płynem od dermatologa, jednak zmiany nie znikały. Pani w przedszkolu kazała nam przynieść od lekarza pismo, że może on uczęszczać do przedszkola z taką wysypką: - czuliśmy się niezręcznie. Na szczęście przypomniałam sobie, że 8 lat wcześniej Pan Kwasik usunął mięczaka u mojego męża i wysłałam zdjęcie Rafałka. Po kilku tygodniach zmiany zniknęły. Dziękuję serdecznie za pomoc!

Karolina



 



 

 

 
54. Uzdrawianie z nerwic PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

“UZDRAWIACZ”, maj 2008 r.

 

UZDRAWIANIE Z NERWIC


W potocznym rozumieniu nerwica to worek, do którego zmieszczą się niemal wszystkie zaburzenia psychiki, np. stres dnia codziennego, nerwowość. Istota nerwicy jest jednak sprecyzowana, jest nią nieuświadamiany konflikt między zakazem a popędem, innymi słowy - między świadomymi a nieświadomymi dążeniami w człowieku. Im więcej ten konflikt iskrzy, tym nerwica jest silniejsza! Psychoanalitycy twierdzą, ze urazowe przeżycia, które są podstawą nerwic, miały miejsce we wczesnym dzieciństwie, jeśli powstały później - mamy do czynienia z łatwą do wyleczenia reakcją nerwicową.

Jak zawsze piszę, dostęp do wielkich tajemnic tkwiących w nas możemy mieć wtedy i tylko wtedy, gdy osiągniemy odpowiednio wysoki poziom wibracji. Analizując życie człowieka nie dzielę je sztywno na okresy, dla mnie ważne jest samo poczęcie i wszystko, co dzieje się w tę stronę, ale też wcześniej, co przekazali nam przodkowie. Rozwiązanie jakiegoś problemu u prapradziadka sprawić może, że zniknie on u praprawnuka.

 

ROZWIĄZAĆ PROBLEM, KTÓRY JEST PODSTAWĄ NERWICY

 

Zatem chcę rozszerzyć czasowo pojęcie nerwicy, przyjmując wspomniany konflikt między zakazem a popędem jako podstawę do rozważań. Co należy zrobić, aby uwolnić się od nerwicy? Odpowiedź jest tylko jedna: rozwiązać problem, który jest podstawą nerwicy. Takie proste, prawda?

W “Uzdrawiaczu” z sierpnia 1999 r., w artykule “Uzdrawianie mistyczne – karmienie Światłem” (patrz moja strona internetowa) opisałem przypadek uzdrowienia z anoreksji. Dziewczyna – umierając z głodu - leżała dwa miesiące w klinice dla dzieci i młodzieży. Mieli ją wieźć na psychiatrię, gdyż nie dawali sobie z nią rady. Przyjechała do mnie jej matka pracować nad nią jako medium. Pytanie moje było krótkie: czym ją pani nakarmiła, że ona aż do tego stopnia buntuje się przeciwko pani, czyli matce? Można zadać pytanie: skąd matka ma to wiedzieć? Ale od tego są gabinety, takie jak mój chociażby. Oczywiście matka nakarmiła swoje dziecko takimi emocjami, jakimi sama została nakarmiona. W tym wypadku goryczą życia. Gdy tę gorycz wykasowałem - zarówno z pamięci matki, jak i córki, a w to miejsce wprowadziłem słodycz - tego samego dnia chora zjadła czekoladę, po dwóch dniach dostała okres i po kilku - jako zdrowa - była już w domu. Dzisiaj jest dorosłą kobietą, wyszła za mąż, urodziła dziecko, choć mówiono jej, że dzieci mieć nie będzie. I tu kłania się kolejny mój artykuł: Błąd jatrogenny”. Na czym polegał konflikt wewnątrzpsychiczny u tej anorektyczki? Uczucia: bunt przeciwko matce, złość do niej, nienawiść były nieuświadamiane. Taka dziewczyna na poziomie świadomym mówi: ja cię kocham mamusiu,ratuj mnie, ale jednocześnie na poziomie nieuświadamianym decyduje: za to, że nakarmiła? mnie negatywną emocją – goryczą życia, umrę ci na złość. Przykład ten traktuję jako szkoleniowy, jako perfekcyjne trafienie w punkt, w istotę tego konkretnego przypadku. Ponownie przedstawiam go dlatego, gdyż często jestem pytany: jak wyglądają moje uzdrowienia po latach?

 

W CIĄŻY NIE  OGLĄDAJ  FILMÓW GROZY

 

Matka karmi dziecko nie tylko piersią, ale też przez pępowinę. Jakimi emocjami może nakarmić je będąc w ciąży? Najpierw tym, co uzyskała z kodu genetycznego, później - co sama doświadczyła jako płód, a następnie - co przeżywa obecnie jako ciężarna. I co ja słyszę teraz: odwołują Rzecznik Praw Dziecka Ewę Sowińską. Z góry mówię, że nie jestem jej fanem, należy jednak oddać Bogu co boskie, cesarzowi co cesarskie. Jednym z argumentów za odwołaniem jest to, że E. Sowińska powiedziała, że kobiety w ciąży nie powinny oglądać filmów grozy, kryminałów, bo to negatywnie wpływa na dzieci i stąd mogą one mieć ADHD. I ma absolutną rację. Chciałbym poznać tych psychologów prenatalnych, którzy politykom – atakującym E. Sowińską - takie niedorzeczności podpowiadają. Jak można sobie wyobrazić, że ciężarna ogląda jakiś horror i w ten sposób nie nerwicuje dziecka?! Inna sprawa, że kobiety w ciąży przeżywają takie horrory w swoich domach, m.in. za sprawą mężów alkoholików. Tylko wszyscy nazywają to patologią i nawołują do poprawy. A tu w imieniu państwa patologizuje się społeczeństwo!

Uzdrawiając z nerwicy bezwzględnie należy wykasować chorobotwórczą pamięć (również pamięć komórkową) i w to miejsce wprowadzić treści pozytywne: wyciszenie, miłość, radość. Trzeba to uczynić jak najszybciej, żeby zejść z drogi chorobie. Trudno zawczasu przyjmować, jaką chorobę dany uraz w przyszłości przyniesie. Jestem zwolennikiem uwalniania się z wszystkiego, co chorobotwórcze. Lepiej pracować ze zdrowymi, aby nigdy nie chorowali. Chorych pytam, dlaczego czekali, na co liczyli, bo przecież tylko naiwni mogą zakładać, że nigdy ich nic nie dopadnie.

Są różne formy nerwicy, do najważniejszych należą: nerwica lękowa, fobie, nerwica natręctw, histeria, neurastenia, choroby psychosomatyczne, neurotyczne nadużywanie alkoholu i narkotyków, nerwica samounicestwienia (samobójstwo) - za Erwin Ringel “Nerwica a samozniszczenie” - 1992.

Aby uzdrowić z nerwicy należy rozwiązać konflikt wewnątrzpsychiczny. Przede wszystkim trzeba ten konflikt odszukać w głębi pacjenta i uświadomić, a następnie wykasować go. Ja czynię to odpowiednimi energiami. Na początku mojego uzdrawiania – 18 lat temu – metodą, którą stosowałem, była psychobioenergoterapia. Jestem konsekwentny, i mówiąc o rozwoju duchowym, stosuję go najpierw u siebie i cały czas idę tą drogą. I doszedłem do najwyższej formy uzdrawiania, którą jest uzdrawianie Światłem. Przed kilkunastu laty leżał pacjent u mnie na kozetce i wizualizował całe swoje życie i w ten sposób odreagowywał urazy, a ja go w tym wspomagałem bioenergią. Owszem, wyniki uzdrowicielskie były, chwalę się nimi do dzisiaj, niemniej jednak było to uzdrawianie długotrwałe i płytsze. Dzisiaj – w uświadomione przez pacjenta urazowe przeżycie - posyłam energię wielkiej mocy, w której to energii zawarty jest program uzdrawiania, i po chwili problemu już nie ma. jeśli ktoś cierpi na nerwicę, bo w dzieciństwie doświadczył przemocy w domu rodzinnym, alkoholizm ojca, despotyczne metody wychowawcze, brak miłości, akceptacji, to nie wystarczy tylko tę pamięć wykasować, ale należy w to miejsce wprowadzić informację, również na poziomie uczuć, że ojciec nie pił, swoje dzieci kochał, nigdy ich nie uderzył, a jeśli matka była despotyczna, to ma zostać przepracowana na kochającą. Albo też jeśli ktoś miał bardzo ciężki poród, witał się już ze śmiercią, to należy go z pamięci tej traumy uwolnić i w to miejsce wprowadzić informację, ze poród był bardzo lekki, gdyż inaczej nie da się wyleczyć go z lęku przed życiem, jeśli ten ciężki poród jest podstawą tego lęku. Wówczas taki pacjent – późno to późno – staje staje się osobą dojrzałą.

Nerwicę należy leczyć, a nie zabraniać ją mieć. Dotąd pewnie wszyscy się zgadzamy. Ale jeśli powiem, że alkoholikowi nie wolno zabraniać pić, albo choremu na otyłość (choroba psychosomatyczna) – objadać się, to już będzie gorzej z jednomyślnością. Jeżeli będziemy odwoływać się do sumienia alkoholika czy narkomana, wyrabiać w nich poczucie winy, to tylko pogorszymy sytuację. Organizm przecież na nieuświadamianym poziomie może zmienić sposób rozwiązywania swojego konfliktu wewnątrzpsychicznego, np. alkoholik może przestać pić, a w to miejsce wprowadzić dążenie do samobójstwa, albo też może rozwinąć się u niego choroba nowotworowa.

Cierpiący na nerwicę to neurotyk - człowiek niedojrzały emocjonalnie. Jedyną drogą jest rozwój osobowości i stanie się jednostką dojrzałą. To jest proces. Czasami udaje mi się trafić w istotę nerwicy i problem ustępuje od razu, niemniej jednak o procesie i rozwoju nie ma tu mowy. Aby dobrze wykonać pracę, trzeba tę głębię naszego jestestwa przepracować solidnie.

STANISŁAW KWASIK


Załącznik nr 1

Nerwica. Jak trudno sobie poradzić z tym problemem. Lęki, depresja, wycofanie z życia, paraliżujący strach, który nie ma żadnego uzasadnienia i nie wiadomo skąd się ten lęk i strach bierze. Tak trudno z tym żyć. Już nawet płacz nie pomagał. Wszystko mnie irytowało. Byłam bardzo nerwowa. Złość, która pojawiała się często, bardzo mnie męczyła. Codzienne lęki, które odczuwałam zaraz po przebudzeniu, nie pozwalały mi normalnie żyć. Czułam się źle i brakowało mi ochoty do życia. Nic mnie nie cieszyło. Pomoc znalazłam w Szkole Rozwoju Duchowego Pana Stanisława Kwaska. Pan Stanisław jest człowiekiem otwartym, ciepłym, a zarazem jest silną osobowością, wiec mówienie o sobie było takie naturalne. Trudno mi było się skoncentrować i poczuć napływającą do mnie Energię. Pomimo że nie byłam osobą medialną, terapia udała się. Poprawę samopoczucia zauważyłam bardzo szybko. Bardzo mnie dziwiło, że nie reaguję nerwowo na trudności dnia codziennego. Obserwowałam swoje odczucia. Czułam spokój wewnętrzny, który ukoił moją duszę. Zniknęły lęki. Wcześniej wszyscy i wszystko mnie denerwowało. Teraz patrzę na to zupełnie z innej perspektywy i widzę zupełnie w innym świetle. Nie denerwuję się i nie reaguję nerwowo. Stałam się weselszą i radośniejszą osobą. Dalej obserwuję siebie i stwierdzam, że zupełnie się zmieniłam i dobrze mi z tym nowym, spokojnym wnętrzem.
Bardzo dziękuję.

Zofia

Załącznik nr 2

Był czas, kiedy nie lubiłam samej siebie. Mogę powiedzieć, że nienawidziłam swojego życia. Nic mi się nie układało. Wszystko szło nie tak. Byłam nerwowa, wszystko mnie irytowało. Sytuacje, zachowania ludzi, ja sama byłam nie do zniesienia. Lęki nie pozwalały mi normalnie funkcjonować, więc i moje życie było pasmem niepowodzeń. Nie umiałam rozmawiać z ludźmi, nie potrafiłam znaleźć pracy, czułam się źle psychicznie. Nie widziałam już nic pozytywnego w swoim życiu. Stany lękowe nie pozwalały mi normalnie żyć, pracować. Byłam osobą niedojrzałą emocjonalnie. Szukałam pomocy. Znalazłam ją w gabinecie u Pana Stanisława Kwasika. Chociaż nie byłam osobą medialną, udało mi się zrozumieć jak ważne jest dzieciństwo i dorastanie. Jak wielki wpływ na przyszłe życie człowieka ma zachowanie rodziców. Można powiedzieć, że przecież nikt nie jest doskonały, ale można przecież dążyć do bycia lepszym. A najważniejsze jest kochać mądrze i okazywać dziecku, że jest kochanym, mądrym i potrzebnym. I wcale nie chodzi tu o rzeczy materialne, tylko o wkład emocjonalny rodziców w życie dziecka. Jeżeli matka ma nerwicę to nakarmi nią swoje dziecko. Jeżeli ojciec będzie surowy, oschły, to dziecko będzie czuło się nie kochane. Ważne jest też co dziecko otrzymuje w łonie matki. Czy są to odczucia pozytywne czy negatywne. Strach, nerwowość - to wszystko wpływa na dziecko. Ja jestem tego przykładem. Jak trudno jest żyć z tą chorobą, wiedzą ludzie dotknięci tym problemem. Po terapii u Pana Stanisława Kwasika wszystkie negatywne uczucia, złe wspomnienia i problemy zostały przepracowane. Teraz moje życie powoli zmienia się. Jestem osobą spokojniejszą, z optymizmem patrzę w przyszłość, choć wiem, że długa droga przede mną. Bardzo dziękuję.

Magdalena

 

 
53. Charyzma codzienności PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

“UZDRAWIACZ”, luty 2008 r.

 

CHARYZMA CODZIENNOŚCI

 

Minęło właśnie osiemnaście lat od chwili, gdy założyłem gabinet uzdrowicielski. Od samego początku – z założenia - pracowałem z pacjentami przez dłuższy czas, choć jedni - po uzyskaniu uzdrowienia - odchodzili, gdyż tylko o to im chodziło, inni natomiast zrozumiawszy, że człowiek powinien rozwijać się i dbać o to, żeby nigdy nie chorować, przychodzili i przychodzą do mnie latami. Dzięki temu - mając wieloletnie spojrzenie na takich podopiecznych - widzę, jak oni nie tylko zdrowieją, ale i zmieniają osobowość, pięknieją, a otoczenie to zauważa i ich wyróżnia.

Od siedmiu lat przyjeżdża do mnie młody mężczyzna o imieniu Kazimierz, który mimo wyższego wykształcenia i nienagannej aparycji, czuł się ze sobą źle. Tak też postrzegali go inni, i - jak mówił - traktowali go lekceważąco, na zasadzie: Kaziu, skocz po piwo, co go upokarzało. Minął pewien okres naszej współpracy i dyrektor - gdzie pracuje - przestał zwracać się do niego per Kaziu, a zaczął traktować go poważniej i mówić: Kazimierzu, co on odnotował jako sukces naszej terapii. A o posyłaniu go po piwo dawno już zapomniał.

Inny przykład: studentka polonistyki, od wielu lat moja podopieczna, odbywa praktykę w gimnazjum razem z koleżanką ze studiów. Ona taka drobna dziewczyna, z wyglądu niewyróżniająca się od uczniów, była przez nich – jak mówi – traktowana z szacunkiem, aż ją to deprymowało. Natomiast do jej koleżanki, ci sami gimnazjaliści, odnosili się lekceważąco. Przytoczę jeszcze dłuższą wypowiedź innej pacjentki, oto ona:

-Zmieniłam się i to bardzo. Znajomi mówią, że jestem niesamowita, promienista, inna. Szczycę się moją empatią, intuicją, które to cechy obecnie uległy znacznemu wzmocnieniu. Przydają mi się one w mojej pracy wolontarystycznej. Pracując z dziećmi, szybko znajduję z nimi wspólny język, zdobywam bez trudu ich zaufanie. Owocuje to tym, że mogę im skuteczniej pomóc, nie tylko w nauce. Jestem bardziej otwarta na drugiego człowieka. Nawet nieznane bliżej mi osoby zwierzają się nieraz z bardzo intymnych przeżyć, doznań. Słyszę często o sobie, że posiadam wielkie pokłady życzliwości i dobroci dla drugich. Cieszę się z tego. Nie krytykuję, nie oceniam, nie pouczam, tylko uważnie słucham. Lubię ludzi od zawsze, fascynuje mnie drugi człowiek, jego inność. To że tak bardzo różnimy się, czyni życie ciekawszym. Często jestem zapraszana w różne miejsca, ponieważ są osoby, co chcą spotkać się ze mną, porozmawiać, czy też podzielić się swoimi radościami, troskami, kłopotami. Nawet moje układy z rodziną uległy zmianie - kiedyś byłam w niełasce, dziś chwalą się mną, jestem podziwiana, są ze mnie dumni. Mam sporo przyjaciół i znajomych, zarówno w kraju jak też rozsianych po całym świecie. Choć bardzo różnimy się, łączy nas ustawiczna praca nad sobą, zainteresowanie muzyką, kwiatami, malarstwem, literaturą, zafascynowanie mistyką. Mój charakter zmienił się i to bardzo. Ja, taka realistka, pragmatyczka, racjonalistka, po przepracowaniu u Pana Stanisława Kwasika, odczuwam wręcz magnetyzm ku duchowości. Z tego akurat jestem najbardziej dumna. Czuję się lekko, radośnie. Zaobserwowałam też, że jestem silniejsza psychicznie. Oprócz panów, nawet panie mówią mi, że jestem teraz bardziej kobieca, taka ciepła, że mam takie dobre oczy. Obserwuję większe zainteresowanie mężczyzn moją skromną osobą. Ale ja kocham tylko mojego męża. Mój spokój i opanowanie udziela się drugim, działam na nich kojąco, daję im poczucie bezpieczeństwa. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem chodzącym ideałem. Pracuję nad sobą, szlifuję swój charakter. Cieszą mnie zaistniałe zmiany, jak również to, że są one zauważane i odbierane przez innych. Moim celem jest rozwój duchowy. Staję się lepszym człowiekiem, co rzutuje też na inne osoby. Teraz po przepracowaniu mojej osoby - rzec by można - jestem jak bombonierka. Mam nie tylko ładniejsze opakowanie zewnętrzne, ale też intrygującą, kuszącą zawartość.

Anna

 

Jak to się dzieje, że pacjenci tak się zmieniają? I to nie tylko we własnej samoocenie, ale również w ocenach innych. W tytule zawarłem pojęcie charyzma. Czym ona jest? Zwykle przyjmujemy, że cecha ta dotyczy ludzi wybitnych, namaszczonych, sprawujących władzę. A tu – proszę - mówię o charyzmatyczności ludzi zwykłych. Słyszy się przecież nieraz o charyzmatycznym nauczycielu, którego uczniowie słuchają z zapartym tchem, nawet ci, którzy z innych przedmiotów nic nie rozumieją, a tu takie wszystko proste. W zasadzie to każdy Kaziu może stać się Kazimierzem, a każda studentka-praktykantka może mieć poważanie u gimnazjalistów, choć gdzie indziej – mówię o znanym przypadku - nakładają oni nauczycielom na głowę kosze na śmieci.

Od lat piszę o rozwoju duchowym, czyli wchodzeniu na coraz wyższe poziomy wibracji. Na czym polega to wchodzenie? Porównuję je do unoszenia się balonu. Wznosi się on tym wyżej, im więcej zrzuci z siebie balastu! Na pewno nie może być tak, że jakiś helikopter – innymi słowy: jakaś moc - ciągnie w górę na siłę ten balon, czyli - w naszym przypadku - ucznia szkoły duchowej, bo im wyżej, tym goręcej, i ten brud zacząłby się palić.
Czym zatem jest w nas ten brud? No właśnie, wszystko co negatywne, wszelkie przekazy genetyczne, z innych istnień, z łona matki, okołoporodowe, dzieciństwo, dojrzewanie, całe życie. Tak oczyszczając się, ale – podkreślam - na zasadzie zmydlania tego wszystkiego, a nie wyrywania zębów, podchodzimy wyżej, a tam wstępuje w nas Moc: odpowiednio do stopnia przepracowania. I tak niezauważalnie stajemy się uzdrowicielami: wcale nie musimy sobie tego uświadamiać, wystarczy, że ludzie będą w naszej obecności zdrowieć. A jeśli tak, to oni - nie wiedząc czemu - będą do nas lgnąć, przy nas się ukoją, będą nas doceniać, uznawać. Pod nasze słowa (dźwięk jest wibracją, energią) również zostanie podłączony dar uzdrawiania, zatem ludzie będą chcieli nas słuchać. Na wyższych poziomach wstępuje również mądrość, wszystko jest prostsze, stajemy się bardziej inteligentni, nasze decyzje są roztropniejsze. Ludzie zaczną się nas radzić, zyskamy u nich autorytet. I tak jakby było to oczywiste, zaproponują nam awans, powiedzą: zostań naszym mistrzem, kierownikiem, posłem, my ci ufamy.

W tym wyraża się mój wkład w rozwój innych i jak najbardziej odnosi się do takich pojęć jak: charyzma codzienności, charyzmatyczność zwykłego człowieka.

STANISŁAW KWASIK


Załącznik nr 1

Po przeczytaniu Pana ostatniego artykułu pt.: "Charyzma codzienności" westchnęłam szczerze, z głębi serca: WRESZCIE! ktoś zauważył zwykłych ludzi! Oby było jak najwięcej Ań, Kazimierzów, ludzi młodych emanujących dobrem i wewnętrznym pięknem.

Pochłonięci codziennymi problemami, często późno, zbyt późno! odkrywamy, że nawet prozaiczne czynności mogą dać maksimum radości i satysfakcji, iż możemy czerpać przyjemność z każdej chwili codzienności, mieć poczucie spełnienia swojej misji życiowej.

Cieszę się więc, że teraz - dla poszukujących - otwierają się szanse poprawy zdrowia i jednocześnie przepracowania siebie w gabinecie terapeuty na wyższy poziom. Zdrowiejemy, a jednocześnie zmienia się nasz wygląd zewnętrzny i pięknieje nasze wnętrze. Kobiecość staje się bardziej kobieca, a męskość męska.

Moje wyrazy uznania i szacunku dla Pana uzdrowicielskiej pracy.

Z poważaniem

Bogusława


 
52. W sprawie AIDS PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

W SPRAWIE AIDS



Napisałem list do profesora medycyny w sprawie AIDS w związku z moim uzdrawianiem jego pacjentki.  Listem tym profesor się zdenerwował, a ja myślałem, że się ucieszy. Oto jego treść:



Zamość, dnia 20. 11. 2007


Pan prof.dr hab.n.med. Jan Kuydowicz


Ordynator Oddziału Chorób Zakaźnych,

Tropikalnych i Pasożytniczych dla Dorosłych


Katedra i Klinika Chorób Zakaźnych

Uniwersytetu Medycznego


Wojewódzki Specjalistyczny Szpital

im. dr. Wł. Biegańskiego


ŁÓDŹ




Szanowny Panie Profesorze!


Ośmielam się napisać list do Pana Profesora, gdyż pacjentka Pańskiego Szpitala i Przychodni, chora na AIDS, trafiła do mnie po pomoc, a stan zdrowia w czasie ostatniego badania prowadząca ją lekarz określiła jako rewelacyjny: HIV-RNA - ujemny, CD4 – 703. Pacjentka ta nazywa się (danych osobowych – ze zrozumiałych względów - nie mogę podać do publicznej wiadomości – S. K.) i boi się ona przyznać Państwu o przyjmowaniu ode mnie pomocy.

Kilka słów o mojej działalności uzdrowicielskiej. Prowadzę gabinet - który nazwałem Szkołą Rozwoju Duchowego - od 1 lutego 1990 r. Metoda mojego uzdrawiania to uzdrawianie Światłem. Istotą mojej Drogi, Drogi do Światła, jest wchodzenie na coraz wyższe poziomy wibracji: im wyżej, tym fale są krótsze i szybsze, jest coraz większy żar. Odpowiednio do swojego poziomu rozwoju, uzdrawiający Światłem otrzymuje moc uzdrawiającą, a także potrzebne mu informacje.

Od kilkunastu lat nurtowało mnie pytanie: czy można uzdrawiać również chorujących na choroby zakaźne. Otrzymywałem odpowiedzi, że tak, tylko nie udało mi się namówić lekarzy na eksperyment w tym zakresie. Życie niesie samo rozwiązania. W 2004 roku zgłosił się do mnie ojciec, którego syn był nosicielem wirusa HPV postać wysokiego ryzyka. Przyjąłem od ojca zdjęcie syna i posłałem energię uzdrawiającą. Po dwóch czy trzech miesiącach – w czasie kolejnych badań – wirusa już nie było.Fakt ten opisałem w miesięczniku “Uzdrawiacz” w artykule pt.: “Energią w wirusa”. W związku z tym artykułem zgłosiła się do mnie nosicielka wirusa HBV, przysłała mi zdjęcie i również po dwóch miesiącach wirusa już nie było. To zdarzenie także opisałem w “Uzdrawiaczu”, w artykule pt.: “Energią w wirusa – część II. Dokumentację z tych dwóch uzdrowień , także wydruki tych artykułów ze strony internetowej, załączam.

W artykule pierwszym postawiłem pytanie: jaka dla mojej energii uzdrawiającej jest różnica między wirusami HPV a HIV? Zwróciłem się z apelem do chorych na AIDS i nosicieli wirusa HIV o wzięcie udziału w eksperymencie. Zgłosiły się trzy osoby, dwie kobiety i młody mężczyzna, Polak od lat mieszkający w Niemczech. Do teraz pracuję tylko z (pacjentką Pańskiego Szpitala i Przychodni – S.K.), ta druga kobieta, zarażona przez męża, a będąca z tego powodu po rozwodzie, na moją propozycję, aby przysłała mi zdjęcie również jego, odpowiedziała, że jego nie, on ma chorować. Od razu poczułem, że tu uzdrowienia nie będzie. Zaraz też wyjechała do Włoch, gdzie pracowała. Po kilku miesiącach udało mi się z nią skontaktować, powiedziała, że nie ma poprawy. Jej nie zależało, a ja też nie chciałem za nią wydzwaniać. Tu od razu wyjaśnię, że w uzdrawianiu Światłem, oprócz uzdrawiającego i uzdrawianego, uczestniczy również Światło. Uzdrawiający otrzymuje program – odpowiednią energię dla danej osoby. To nie są takie same dwa wirusy! To są dwie różne osoby, niekoniecznie jednakowo zasługujące u Najwyższego na uzdrowienie. Od uzdrawianego względem uzdrawiającego wymagane są: życzliwość, oddanie i zaufanie. są to warunki uzdrowienia. I w ramach wyrażenia wdzięczności z radością powinien on udokumentować swoje uzdrowienie, bądź zatrzymanie choroby. Na tym polega wola i miłość Boga. Taki otrzymałem przekaz dotyczący tego zagadnienia. jeśli chodzi o tego mężczyznę, to on i chciał, i nie chciał. Nastąpiła u niego znacząca poprawa, rozbudziłem w nim duchowość i on zaczął jeździć do Indii, do buddyjskich ośrodków. Po jakimś czasie przestał do mnie dzwonić, bo tylko telefonicznie z nim się kontaktowałem. W każdym bądź razie, zarówno u (uzdrawianej pacjentki - S. K.), jak i u tego mężczyzny, wirus zareagował na moją energię. Pani doktor wytłumaczyła (uzdrawianej pacjentce – S. K.), że wirus nie zginął, tylko jest uśpiony. Czyli przybrał postać przetrwalnikową, którą to wirusy przyjmują w niesprzyjających warunkach, znaczyłoby to, że moja energia jest dla nich niesprzyjająca i je usypia.

Tu rodzi się kardynalne pytanie: w jakim stanie jest ten wirus u (uzdrawianej pacjentki? – S.K.) Otóż pacjentka ta będzie u Państwa na kontrolnych badaniach 3 grudnia 2007r. W związku z moim listem jest ona bardzo przestraszona, prosiłbym ją uspokoić, a także dokładnie przebadać.

Z tygodnia na tydzień – idąc drogą rozwoju duchowego – podnoszę swoją wibrację, uzyskuję coraz to większe możliwości uzdrowicielskie: czy już – a jeśli nie, to kiedy - u niektórych potrafię zniszczyć wirusa HIV? Piszę “u niektórych”, ponieważ części należałoby uświadomić, na czym polega uzdrawianie Światłem, te osoby muszą przyjąć przedstawione wyżej warunki uzdrowienia.

Szanowny Panie Profesorze, przedstawiłem Panu szczerze i z ufnością moje możliwości, pragnienia i dylematy. Pozwolę sobie zaproponować Panu przeprowadzenie eksperymentu naukowego. W “Polityce” z 3 lutego 2007 r. czytam, że w 2007 r. Polska przeznaczyła 123 mln zł na zakup leków dla 3079 osób i nie wszyscy, którzy się kwalifikują, leki otrzymują. Ok. 7 tys. osób z HIV jeszcze leków nie przyjmuje. Tak sobie myślę, Panie Profesorze, że gdybym nawet nigdy nie potrafił zniszczyć wirusa, a tylko go uśpić, to do końca życia miałbym co robić. Moja propozycja jest taka: pocztą elektroniczną otrzymałbym po 20 zdjęć z trzech grup:
1.
osób przyjmujących leki,

2. osób, które powinny przyjmować leki, a nie przyjmują, ponieważ nie ma środków,

3. osób, które jeszcze się nie kwalifikują na przyjmowanie leków. Do zdjęć należy dodać imię chorego, jakiś numer (dane personalne znałby tylko prowadzący lekarz) i typ wirusa, gdyż istnieje możliwość rozszerzenia eksperymentu na inne choroby.

Mam głęboką nadzieję, że udało mi się zainteresować Pana Profesora moim uzdrawianiem, a dar, jaki po latach pracy otrzymałem, przyczyni się do rozwiązania jednego z większych problemów współczesnej medycyny. Może w końcu przestanie się ona dzielić na akademicką i niekonwencjonalną, będzie po prostu medycyną. W świecie duchowym istnieją naprawdę wielkie siły Dobra czekające na podjęcie.

Z wyrazami szacunku

Stanisław Kwasik



UZUPEŁNIENIE: Przedstawiona pacjentka zgłosiła się do mnie po pomoc 22 lipca 2005 r. Wirus HIV wykryto u niej w 1992 r. Trzy lata - przed zwróceniem się jej do mnie - zachorowała na AIDS. Karta informacyjna szpitalna z dnia 1 lipca 2005 r. - rozpoznanie: gruźlicze zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych i mózgu. Zespół nabytego upośledzenia odporności C-3. CD 4 – 330 komórek/mm3. W takim stanie rzeczy, czyli z pełnoobjawowym AIDS, nie widząc pacjentki ani razu, mając tylko jej zdjęcie, zacząłem ją uzdrawiać. Drugi pobyt w szpitalu, karta informacyjna z dnia 1 września 2005 r. - rozpoznanie: stan po gruźliczym zapaleniu opon mózgowo-rdzeniowych i mózgu. Zespół nabytego upośledzenia odporności C-2. CD 4 – 435 komórek/mm3. Widzimy między jednym a drugim rozpoznaniem kolosalną różnicę. Jaki wpływ na ten stan rzeczy miało moje wejście z uzdrawianiem? W każdym bądź razie prowadząca lekarz tą nagłą poprawą zdrowia była zaskoczona.  Obecnie HIV RNA (wiremia) – ujemny. CD 4 – 703 komórek/mm3. Podczas wizyty u lekarza 3 grudnia 2007 r. żadnych badań nie wykonano, bo skoro pacjentka czuje się dobrze, to szkoda na nie pieniędzy. I słusznie, a może ona jest już zdrowa? Gdyby tak, to taniej jest zrobić jej szczegółowe badania, niż przepisywać leki za 40 tys. zł rocznie?!

 

Tylko jak pokonać opór materii, przekonać, że AIDS jest uleczalny i to jeszcze niekonwencjonalnymi metodami. Ten opór materii jest to dolegliwość ogólnoludzka i ponadczasowa. Mam pomysł. Jest taki mim, nazywa się Ireneusz Krosny. Odgrywał on kiedyś scenkę: “Taniec przy szybie”. Proponuję, aby codziennie, przez trzy miesiące po trzy minuty, w telewizji - między “Wiadomościami” a pogodą, - demonstrował scenkę: “Walenie głową w mur”. Przypuszczam, że efekt byłby następujący: przez pierwszy miesiąc widzowie bawiliby się, nie wiedząc o co chodzi; przez drugi miesiąc już by wiedzieli w czym rzecz, ale ten mur widzieliby w innych; w trzecim miesiącu ten mur zaczęliby widzieć w sobie. I to dopiero dałoby początek daleko idącym zmianom w myśleniu.

Inny sposób na pokonanie muru - w tym przypadku - dotyczącego AIDS, to przeprowadzenie eksperymentu tak jak wyżej proponuję. Odwołać mogę się tylko do chorych. Moja pacjentka zaryzykowała tylko zdenerwowaniem profesora, a przecież za prawdę ludzie życie oddają, ona dzięki swojej postawie zapewne je uratowała. Jestem i czekam na zgłoszenia, także jestem otwarty na różne propozycje.

UZUPEŁNIENIE II: Badanie z początku marca 2008 r. wykazało, że wirus HIV w dalszym ciągu jest ujemny.

UZUPEŁNIENIE III: Badanie wykonane w sierpniu 2010 r. wykazało, że wirus HIV (wiremia) jest dalej ujemny, a CD 4 - 605 komórek/mm3.

UZUPEŁNIENIE IV: Badanie wykonane w grudniu 2010 r. wykazało: wiremia jest nadal ujemna, a CD 4 - 764 komórek/mm3.

STANISŁAW KWASIK


Komentarz  nr 1

Przeczytałem list “W sprawie AIDS” i dorozumiałem się, że ów profesor swoje zdenerwowanie okazał pacjentce, natomiast nie był łaskaw odnieść się bezpośrednio do Pańskiej oferty współpracy. A jeśli Pan istotnie pomyślał, że się ucieszy, to Pan jest Święty. Zdanie, że w uzdrawianiu oprócz uzdrawiającego i uzdrawianego, uczestniczy również Światło, musi bardzo szokować racjonalistę, dla którego istnieje tylko takie światło, które pisze się z małej litery, i które udaje się jakoś ujarzmiać. Istnienie “Światła samowiednego” jest niedopuszczalne, bo przeczy naukowym dogmatom i rzekomo pozbawia autorytetu. Kto zatem ośmiela się twierdzić, że jest w zażyłych stosunkach z czymś, czego nie ma, nie zasługuje na uwagę profesora medycyny, za wyjątkiem profesora psychiatrii.

Kiedyś czytałem kilka tekstów profesora Andrzeja Brodziaka i wydaje mi się, że należał on do wyjątków. Jednak i on po pewnym czasie zaprzestał publikowania w popularnych pismach ezoterycznych i parapsychologicznych, jak przypuszczam, ze względu na ostracyzm środowiska medycznego. Otwarty na te sprawy jest profesor Andrzej Szyszko-Bohusz (pedagog), wyśmiewany kiedyś w środowisku krakowskich luminarzy, że uprawia jogę i medytację transcendentalną, i patronuje medycynie alternatywnej. Obawiam się, że część “palestry” medycznej, to wykształciuchy, którym wykształcenie ma zapewnić wysoką pozycję finansową, społeczną, towarzyską, a nie zobowiązywać do rozwijania się w rytm okoliczności, w których mają szansę uczestniczyć.

A.G.

Komentarz nr 2

Przeczytałam na Pańskiej stronie internetowej tekst o AIDS. Jestem nim poruszona i zdziwiona reakcją lekarza. Tekst jest profesjonalny i napisany naprawę zachęcająco. Jeżeli nie będzie na niego żadnego odzewu, znaczy to, że dobro pacjentów wcale nie leży na sercu lekarzy. Jeżeli ktoś udziela pierwszej pomocy, to chociaż robi to często niezbyt profesjonalnie, na przykład połamie żebra, bo za bardzo się przyłoży fizycznie, nic to nie znaczy wobec uratowania życia. Najważniejsze są pierwsze minuty, tzw. złote. To one często decydują, czy dany człowiek przeżyje.

Myślę, że lekarze są często niedouczeni, dopiero teraz na studiach będą mieć etykę, a lekarze rodzinni i pierwszego kontaktu będą szkoleni: w celu szybszego rozpoznawania nowotworów. Obecnie są przypadki, gdzie z nowotworem trafia się do onkologa dopiero po kilku miesiącach, bo na przykład lekarz chirurg guza kazał okładać kwaśną wodą, albo rozgrzewać termoforem.

Kiedyś ten betonowy mur medycyny posypie się w gruz. A stanie się to wtedy, gdy za błędy w leczeniu lekarze będą musieli płacić. Obecnie błędy medycyny kryje ziemia. dziś ludzie są bardziej wykształceni, świadomi i powoli zmienia się ich mentalność. Kiedyś godzili się na wszystko co pan doktor nakazał, obecnie już tak nie jest. Kiedyś wiele zabiegów malutkim dzieciaczkom robiono bez znieczulenia, na tzw. żywca. Było ogólne przekonanie, że tak małe nie odczuwa bólu. Ta wiadomość była dla mnie szokująca. Sama też byłam poddawana badaniom tzw. inwazyjnym. Mogłam w każdej chwili dostać krwotok, paraliż. Teraz te badania robi się w znieczuleniu, a po nich kilka godzin trzeba leżeć. Ja zaraz po badaniach jechałam do domu kilkadziesiąt kilometrów. Czekam na rewolucję w medycynie i leczeniu. Obecnie jest ona odhumanizowana i nastawiona na zysk. A gdzie tu chory pacjent?

Hanna

Komentarz nr 3

Witam serdecznie!

Przeczytałam nowy artykuł o AIDS. Jestem pod wrażeniem sukcesu. To wspaniałe, że można pomóc w nieuleczalnej chorobie jak AIDS. Jeszcze jedna osoba dostała szansę na dłuższe życie. Smutne, że na potwierdzenie w praktyce skuteczności metody energetycznej w tej chorobie jest ”mur" medycyny akademickiej. Świat najpierw musi uznać, że człowiek to istota duchowa w ciele, a wtedy decydenci będą zmuszeni przyznać równe prawa medycynie niekonwencjonalnej w uzdrawianiu.
Bogusława
 
<< pierwsza < poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna > ostatnia >>

Strona 5 z 16