Artykuły


41. Bokserka z bulimią PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, sierpień 2003 r.





BOKSERKA Z BULIMIĄ



Przed trzema laty zgłosiła się do mnie szczupła, zgrabna, dwudziestodwuletnia dziewczyna. Cierpiała na bulimię, znerwicowana, z zaburzoną osobowością. Pragnęła zostać mistrzynią świata w boksie zawodowym. Miała w domu worek bokserski, rękawice i trenowała. Planowała nawet zapisać się do sekcji bokserskiej. Nasunęło mi się od razu pytanie: kogo ona tłucze waląc pięściami w ten worek? Co w ten sposób odreagowuje? Tak opisała swoje dzieciństwo:

- Odkąd pamiętam u nas w rodzinie nikt nigdy nie okazywał sobie żadnych pozytywnych uczuć. Mój ojciec jest alkoholikiem. Alkoholikiem jest również ojciec mojego ojca, czyli mój dziadek. Natomiast w rodzinie mamy alkoholu nadużywała jej matka. Krótko rzecz ujmując - w rodzinie każdej ciotki i wujka jest osoba, która pije.

Z opowiadań mamy wiem, że gdy była w moim wieku, miała bardzo niską samoocenę, do tego dochodziły trudności finansowe, w efekcie związała się z moim ojcem, z osobą niedojrzałą emocjonalnie, chwiejną, ze skłonnością do pijaństwa. Mama w dniu ślubu była w trzecim miesiącu ciąży, więc ślub nastąpił z konieczności. Tuż po ślubie okazało się, że nie ma osoby, na którą mogłaby liczyć. Wszyscy się od niej odsunęli, włącznie z jej matką, a ojciec kompletnie nie sprawdzał się w roli męża. Nie potrafił zapewnić jej utrzymania, nie mówiąc już o stworzeniu atmosfery bezpieczeństwa czy miłości.

Wtedy urodziłam się ja. Znalazłam się w centrum tych wszystkich strachów, lęków, wzajemnego oskarżania. Rodzice być może mnie kochali, ale nie umieli mi tego okazać, albo uważali, że nie jest to konieczne. Miałam być chłopakiem, synem, okazałam się dziewczynką. Chyba w tym momencie ojciec mnie odrzucił; nie był w ogóle przygotowany do roli rodzica, wtedy też zaczął bardziej pić. Gdy miałam jeden rok, urodziła się moja siostra. Zapewne wtedy po raz drugi doznałam odrzucenia, gdyż zrozumiałe jest, że uwaga rodziców skupiona jest wówczas na nowo narodzonym dziecku.

Odkąd pamiętam, panicznie boję się odrzucenia. Jako małe dziecko nie odczuwałam, że jestem kochana i akceptowana. Wiele razy słyszałam, że gdy urodziłam się, byłam bardzo gruba i brzydka. Pamiętam siebie w przedszkolu, czy w pierwszej klasie podstawówki - też nie byłam zbytnio atrakcyjna. Z dzieciństwa pamiętam ciągły strach, niepewność, ogromnie bałam się ojca, nienawidziłam go i modliłam się, aby w końcu umarł. Właściwie całe moje dzieciństwo upłynęło pod znakiem problemów z ojcem, problemów finansowych, nie był to ciekawy okres w moim życiu i do tej pory starałam się o nim nie myśleć.

Pacjentka ta po kilku spotkaniach przerwała terapię. Ponownie zgłosiła się do mnie na kilka seansów po ośmiu miesiącach. Była to już inna dziewczyna. Pytam ją, co się działo przez ten czas, a ona szczęśliwa, rozpromieniona, mówi, że po boksie i bulimii nie ma ani śladu, poznała mężczyznę i rozkosz bycia z nim. Wcześniej, gdy kochała się z chłopakiem, to tylko po to, by utrzymać go przy sobie. Teraz jest prawdziwą kobietą. Można powiedzieć: świat się dla niej zmienił, a ja osiągnąłem pełny sukces terapeutyczny.

Neurotyczni rodzice mogą zrodzić tylko neurotyczne dzieci. To, że przyszła ona na świat w patologicznym układzie, nie ma najmniejszej wątpliwości. Jej poczęcie wymusiło ślub rodziców. Wedle mojej wiedzy i doświadczenia powinno ono być poprzedzone miłością rodziców i pragnieniem posiadania dziecka - bez oznaczania jego płci, bo gdy się nie trafi, to powołany do życia człowiek będzie miał problemy na linii męskość-kobiecość. W tym przypadku ojciec chciał syna - to miał: córka jak syn odreagowywała swój wewnątrzpsychiczny konflikt. Ten worek bokserski to nikt inny, niż ojciec z tym swoim alkoholizmem. I właśnie w tym waleniu w ojca chciała ona osiągnąć mistrzostwo świata.

Istnieją podobnie znaczące pojęcia: przymus powtórzeń lub koalkoholizm. W myśl ich córka alkoholika wychodzi najczęściej za mąż za alkoholika, a syn alkoholiczki żeni się z alkoholiczką. Choć w dniu ślubu ich wybrańcy mogą jeszcze nie pić. Ale dziecko alkoholika ma w sobie wzorzec rodzica alkoholika. Ono zawsze będzie dążyć do układu neurotycznego. Nie potrafi prawidłowo funkcjonować w układzie zdrowym.

Moja pacjentka boksowała ojca, czyniłaby to do czasu wyjścia za mąż. Teraz boksowałaby - fizycznie czy psychicznie - męża. Byłoby to przeniesienie urazów z ojca na męża. Jej matka przecież nie wyszła za mąż z miłości, tylko z przypadku. Szukała oparcia w wątpliwym mężczyźnie. Tak samo córka - oddawała się chłopcom, aby ich przy sobie zatrzymać. Nie czerpała z tego żadnej przyjemności, tylko upokorzenia. Powtarzała w ten sposób wzorzec matki. Po latach byłaby to zapewne pacjentka ginekologa; chorobami kobiecymi odreagowywałaby swój uraz do mężczyzny i uniemożliwiałaby mu fizyczny z nią kontakt. Mogłaby też - zamiast chorowania - odesłać go do oddzielnej sypialni. Zmiana partnera byłaby tylko powtórzeniem poprzedniego układu.

Jak wygląda w takim przypadku moja terapia? Po prostu zmieniam wzorzec rodzica alkoholika, czy kogoś innego, jakiegoś niedojrzałego emocjonalnie - bo przecież wzorce grają w różnych układach. Moją pacjentkę „przepisałem” na ukochaną i upragnioną córeczkę ukochanego tatusia, od poczęcia przez wszystkie dni jej życia, na wielką miłość w rodzinie. Użyłem do tego energii mistycznej o bardzo wysokiej częstotliwości. Efekt jak widać. Gdy trafiają do mnie pacjentki z mięśniakami na macicy czy cystami na jajnikach - robię to samo. Boleję przy tym, że kobiety te swoich problemów nie odreagowały wcześniej w gabinetach terapeutycznych, zanim przyszła choroba. Zawsze choroby kobiece odnoszę do układu damsko-męskiego i pytam o pierwszego mężczyznę, czyli o ojca.

Nieodparcie nasuwa się wniosek, że takiemu procesowi powinna być poddana cała młodzież - bo w każdym młodym człowieku coś jest - wówczas byłaby bardziej dojrzała, dojrzalsze byłyby zawierane przez nią związki małżeńskie i co z tego wynika - piękniejsze rodziłyby się dzieci.

STANISŁAW KWASIK

 



Komentarz nr 1


Bulimia i anoreksja jako antidotum na stres i nie tylko.



Bulimia i anoreksja to choroby, które często się przeplatają, albo występują jako odrębne dolegliwości. Nazwa bulimia (gr. boulimia – gwałtowny głód, nadmierne objadanie się i natychmiastowe wymiotowanie, przejaw nerwicy) w dosłownym tłumaczeniu oznacza ,,wilczy apetyt”. Osoby dotknięte tą chorobą najczęściej w tajemnicy przed innymi mają napady obżarstwa. Jednorazowo pochłaniają duże ilości jedzenia. są to pokarmy wysokokaloryczne, słodkie, ale nie tylko. Później czują przejedzenie, doznają poczucia winy, że nie potrafiły zapanować nad tym obżarstwem. Aby pozbyć się uczucia niezadowolenia z siebie, frustracji, przykrego napięcia emocjonalnego, a nawet wstydu oraz zapobiec przytyciu, zażywają leki przeczyszczające i prowokują wymioty.

Pomiędzy napadami stosują diety odchudzające, aż do następnego napadu obżarstwa i dalej to już powtórka z rozrywki .

Anoreksja (gr.anoreksis – brak pożądania, apetytu) to jadłowstręt psychiczny, czyli chorobliwy brak pragnienia, często wskutek nerwicy. Na obie choroby zapadają najczęściej młode kobiety i dziewczęta. Zarówno bulimia jak i anoreksja mają podłoże psychogenne. Obie choroby stanowią antidotum na stresy, nie radzenie sobie z rozwiązywaniem problemów, jak i nieumiejętność lub też niemożność ich wyrażenia. Zarówno bulimiczki jak i anorektyczki to osoby o bardzo zmiennych nastrojach, chwiejne emocjonalnie, mające trudności z kontrolowaniem swoich uczuć, o niskiej samoocenie, żyjące w poczuciu samotności, bezradności, beznadziejności. Znerwicowane, z zaburzoną świadomością, bardzo dużo wymagające od siebie, ale nie wierzące w powodzenie tego, w co się angażują.

Dążące do perfekcji, doskonałości, ale drobne niepowodzenia już stają się przyczyną zwątpienia w siebie i powodują wycofanie się z poczuciem winy. Osoby te starają się zadowolić innych i być akceptowane, ale brak wiary w swoje możliwości, niska samoocena, ostra autokrytyka sprawia, że są ciągle niezadowolone z siebie. są przeświadczone, że muszą być doskonałe, a wtedy będą zaakceptowane i docenione.

Bulimia i anoreksja czynią jako choroby spustoszenie w układzie hormonalnym (zanik miesiączki) i fizjologii układu pokarmowego. Początek chorób to wędrówka do lekarzy internistów, gastrologów, ginekologów, endokrynologów. W początkowym okresie objawy tych chorób mogą być mylone z objawami schorzeń typu gastrycznego lub endokrynologicznego. Stąd tyle pomyłek lekarskich. Jak do tej pory nie odkryto czynnika wywołującego te choroby. Bulimia jako choroba została uznana kilkanaście lat temu. Obie choroby jako psychogenne powinny być leczone psychoterapią i to możliwie jak najwcześniej po zdiagnozowaniu. To choroby duszy, a te nie poddają się leczeniu farmakologicznemu. Sama też miałam początki jednej z chorób, ale to już inna bajka na dobranoc.

Panie Stanisławie to co napisałam, częściowo to moje odczucia. Jestem świadoma tego, że mogę uruchomić taką karuzelę w każdej chwili, na razie panuję nad sobą, gdyby coś się zmieniło poproszę właśnie Pana o pomoc.

Pozdrawiam

Anna

 


 
40. Czy homoseksualizm jest chorobą uleczalną? PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

TYLKO POLSKA”, nr 33 – 34, 14-27 sierpnia 2003 r.

.

CZY HOMOSEKSUALIZM JEST CHOROBĄ ULECZALNĄ?



Rozmowę z mgr. Stanisławem Kwasikiem przeprowadziła Odosława Młynarowicz.

Jedną z dziedzin medycyny, odkrytą w świątyni Eskulapa przez Hipokratesa, była sztuka leczenia światłem. Wspominają o tym zgodnie: Strabo LXIV, p. 657 i Pliniusz LXXIX, p. 493. Jednakże według historycznych zapisków, Hipokrates używał jej w wyjątkowych przypadkach, preferując stosowanie środków naturalnych jako łatwiejsze i bardziej przystępne w odbiorze przez przeciętnych ludzi.

Kontynuatorem wyższej sztuki uzdrawiania Światłem jest pan mgr Stanisław Kwasik, który od 1990 roku prowadzi w Zamościu Szkołę Rozwoju Duchowego, w której rozwija duchowo, uzdrawia i kształci następców.

O.M.: Na czym polega istota Pańskiego działania?

S.K.: Otrzymałem kiedyś przesłanie: „Droga ku Światłu, zdrowiu, szczęściu, mądrości, pięknu duszy i ciała wiedzie poprzez rozwój duchowy”. Odnoszę się zatem do Światła: Bóg jest Światłością, czyli Energii, czy jak kto woli - Mocy pochodzącej od Boga. Wyjaśnię od razu, że Światło pisane z wielkiej litery oznacza Boga, Najwyższego, natomiast pisane z małej litery to może być np. światło słoneczne, elektryczne, albo też energia pochodząca z niższych poziomów mistycznych.


O.M.: Jak to pojmowanie drogi do Światła praktycznie wygląda w Pańskim gabinecie?

S.K.: Moi podopieczni doświadczają Tej Drogi - mówiąc językiem matematycznym - na osi, od wartości ujemnych, poprzez zero, do wartości dodatnich. Zło to niskie wibracje, niska częstotliwość, fale długie i wolne. Pacjent odbiera to jako czerń, zimno, wilgotno, strach, ograniczenie. I na odwrót. Dobro - wysoka wibracja, wysoka częstotliwość, fale krótkie i szybkie. Im wyżej, tym większy żar i wyższy poziom rozwoju duchowego.

O.M.: Powinni więc podchodzić na wyższe poziomy wibracji?

S.K.: Tak jest! I to harmonijnie, we wszystkich swoich składowych: ciało, dusza, umysł, świadomość i serce duchowe. Pacjenta rozpatruję nie tylko od chwili poczęcia, ale też jego wcześniejsze doświadczenia z poprzednich wcieleń, także przepracowuję świadomość – to co otrzymał od przodków na poziome energetycznym, rozpatruję przeżycia z łona matki (prenatalne), okołoporodowe, wczesne dzieciństwo, które według psychoanalityków może być źródłem wszelkich nerwic, rozpatruję dojrzewanie, po prostu całe życie, albowiem negatywne emocje, urazy psychiczne, czy fizyczne, zakazy i nakazy obniżają poziom wibracji, czyli oddalają od Światła.

O.M: Trudno sobie wyobrazić wychowanie dzieci bez powszechnie stosowanego systemu kar i nagród...

S.K.: Dzieci należy wychowywać w miłości, dla Dobra, Piękna, Wolności, a wszelkie nieprawidłowości można łatwo przepracować, jak to miało miejsce w przypadku pewnego licealisty. Nie chciał się uczyć, wpadł w złe towarzystwo, zażywał narkotyki. Ponieważ nie był zainteresowany zmianą swego życia, matka musiała zastąpić go w charakterze medium. Przepracowałem syna gruntownie i po pewnym czasie otrzymałem wiadomość od matki, że wszystko zmieniło się na lepsze. Zaprzestał używania narkotyków, zmienił towarzystwo i otrzymuje świetne oceny w szkole.


O.M: Duża grupa pacjentów to ludzie młodzi, jak się Panu z nimi pracuje?

S.K: Jest to jedna z najsympatyczniejszych stron mojej pracy. Ostatnio miałem przypadek dziewczyny umierającej na anoreksję w jednej z renomowanych klinik chorób dzieci i młodzieży. I w tym wypadku matka musiała być przekaźnikiem medialnym. Podszedłem do sprawy rutynowo. Powiedziałem matce: jesteś dzieckiem, ssiesz pierś matki, co czujesz - gorycz! A teraz wczuj się - jako medium - w córkę i odczuj, czego ona się nassała. Również goryczy, czyli matka nakarmiła dziecko taką emocją, jakiej sama się nassała. Smak goryczy to gorycz życia. I to była podstawa anoreksji. Po przepracowaniu goryczy na słodycz choroba ustąpiła. W efekcie dziewczyna tego samego dnia poprosiła koleżankę w szpitalu o czekoladę, następnego dnia zaczęła jeść, a w kolejnym dniu dostała miesiączkę. Wielkie było zdziwienie i poruszenie wśród lekarzy, ale matka zabrała córkę do domu. Mimo przestróg z ich strony dziewczyna żyje i ma się dobrze.


O.M.: Czy, zdaniem Pana, istnieje szansa na współdziałanie ze światem medycyny konwencjonalnej

S.K.: Jest mur! Tłumaczenie, że współpracy zabrania im kodeks lekarski, nie przekonuje mnie, ponieważ wielu z nich korzysta z mojej pomocy, ale boją się wystąpić przeciw swemu środowisku. myślę, że potrzeba więcej czasu i realnej oceny faktów.

O.M.: Może jakiś eksperyment przekonałby opornych?

S.K.: Występowałem z propozycjami wielokrotnie. mogą to być nieoperacyjne guzy mózgu u dzieci, znajdujące się w miejscach operacyjnie niedostępnych, gdzie medycyna akademicka jest bezradna. Musi to być jednak metodologicznie nie do podważenia.

Pamiętam, jak przed kilkoma laty przyjechała do mnie pacjentka z rakiem piersi. Podczas seansu była bardzo otwarta, ze łzami wyrzucała z siebie całe swoje ciężkie życie. Po chwili zauważyła, że guz stał się gorący, po dwóch godzinach okazało się, że guz gdzieś zniknął. Jak to możliwe? Ona w nim właśnie zmaterializowała swoje problemy, podczas seansu uruchomił się proces odwrotny. Odreagowałem tę bardzo urazową pamięć jej życia, a więc treść nowotworu. W szpitalu była wielka awantura, bo guza już nie było. Pacjentka napisała mi, że bała się o mnie powiedzieć. Ździwiony napisałem list do pani ordynator, proponując współpracę, właśnie eksperyment. Odpowiedzi nie otrzymałem.

O.M.: Wróćmy do poczęcia, co tu jest tak ważnego?

S.K.: Poczęcie dziecka w wielkiej miłości ustawia jego osobowość. Informacja ta zawarta jest w wysokich poziomach mistycznych. Ważne jest, aby nie myśleć i nie planować płci dziecka, którego płeć jest jego sprawą, a nie rodziców. Tradycja, czyli przekaz genetyczny od przodków sprawia, że jeśli rodzice rzeczywiście nawet nie myślą o płci dziecka, to ten syn jako pierwsze dziecko ma być. Dlatego nie zawsze płeć energetyczna jest zgodna z fizyczną i tu należy szukać istoty homoseksualizmu czy transwestytyzmu seksualnego. W ramach terapii należy dostosować płeć energetyczną do fizycznej, ponieważ homoseksualizm nie jest jakąś innością seksualną, tylko patologią, brudem energetycznym. W związku z tym zapis w Konstytucji RP, mówiący o równości orientacji seksualnych, nie ma racji bytu. Tak samo należałoby traktować piromanów i przyznać każdemu z nich prawo do podpalenia przynajmniej jednej stodoły w życiu. To nie jest śmieszne, większym nieszczęściem byłoby przyznanie homoseksualistom prawa do adopcji dzieci, niż prawa piromanom do podpalania stodół. jeśli zatem mówimy o rozwoju duchowym, o drodze do Światła, to ten brud energetyczny znacząco nas hamuje. To samo dotyczy walczących emancypantek, które walczą dzięki cechom męskim, czyli dla kobiety męska energia jest brudem i oczywiście na odwrót. Zrozumiałe jest, że taka sytuacja nie może aspirować do miana wzorca przyszłości.

O.M.: Czy istnieje możliwość uwolnienia pacjenta od homoseksualizmu?


S.K.: Ci, co już nimi są, w większości pewnie tacy pozostaną, choć nie muszą. Skupiłbym się raczej na młodzieży, tej jeszcze nie uwiedzionej. W swojej długoletniej praktyce miałem wiele przypadków wśród dwudziestokilkulatków płci obojga, dorabiających sobie teorię do wstrzemięźliwości seksualnej, a to, że po studiach, a to, że po ślubie itd. Jednak w czasie terapii okazywało się, że są kandydatami na czynnych homoseksualistów, czekających - nieświadomie - na uwiedzenie. A to dzisiaj nie jest takie trudne, wystarczy podać odpowiedni narkotyk. Bywa również, że zaniepokojeni rodzice prowadzają młodych ludzi po gabinetach psychiatrycznych, a to przecież nie nerwica. Po zabiegach w mojej Szkole Rozwoju Duchowego są szczęśliwi i wdzięczni za pomoc w powrocie do normalności.

O.M.: Jako mistrz duchowy jest Pan otwarty na wszelkie ludzkie słabości i problemy, o ruchu emancypacyjnym już Pan wspomniał...

S.K.: Nie jestem męskim szowinistą, ale po dostosowaniu płci energetycznej do fizycznej, wszyscy są zadowoleni i normalni. Dotyczy to tak samo kobiet, jak i mężczyzn. Zgłosiła się kiedyś do mnie kobieta po pięćdziesiątce, dwa fakultety, kierownicze stanowisko i moc kompleksów. Była mężatką, urodziła dwoje dzieci i dopiero podczas terapii u mnie uświadomiła sobie swoją kobiecość. - Co ja teraz z nią zrobię? - powiedziała na pożegnanie.

W czasie seansu mówię moim pacjentkom: zobacz się w lustrze i postaw sobie ocenę w skali szkolnej za ciało. Większość pań stawia sobie jedynki, dwójki… Jak je w swojej ocenie przepracuję na piątki, szóstki, to... przestają się bawić w emancypację. Czyli niska ocena co do własnej kobiecej atrakcyjności, słowem kompleksy, też mogą powodować zachowania emancypacyjne: w ich mniemaniu kobiety piękne są - z definicji - rozpustne. Jedna z moich uczennic, z zawodu psycholog, twierdzi, że po takim przewartościowaniu – z niskiej samooceny na wysoką – uwalniam te kobiety z 50% ich problemów. One rzeczywiście stają się piękne, powabne, zrzucają kilogramy i chcą już być prawdziwymi kobietami.

O.M.: Wprowadza Pan zasadnicze zmiany w stereotypach pokutujących w medycynie ostatniego stulecia, nie negując jej osiągnięć. To wielkie wyzwanie!


S.K.: Jestem optymistą!


O.M.: Dziękuję za rozmowę.

 
39. Daj świadectwo prawdzie PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, czerwiec 2003 r.



DAJ ŚWIADECTWO PRAWDZIE



Trwa spór między lekarzami i uzdrowicielami. Podobno chodzi o interes pacjenta. Nie jest to jednak sprawa tak jednoznaczna. Lekarze to wielka grupa zawodowa, dobrze zorganizowana i umocowana prawnie. Panuje w niej silny ostracyzm. Za sprzeniewierzenie się środowisku można nawet stracić uprawnienia lekarskie. Mimo tych rygorów są lekarze odważni, poszukujący nowego, którzy nie tylko sprzyjają uzdrowicielom, ale i sami stosują techniki niekonwencjonalne w swojej terapii. Trzeba im pomagać i troszczyć się o to, żeby było ich jak najwięcej. I mają to czynić przede wszystkim pacjenci, gdyż to leży w ich interesie.

Powiedzieć lekarzowi, że było się u uzdrowiciela, i narazić się na przykrość, to trzeba mieć odwagę. Właśnie, dlaczego tylko skorzystać, a prawdy już nie zaświadczyć? Przecież to pacjentom powinno zależeć, żeby lekarze i uzdrowiciele ze sobą współpracowali. A od kogo lekarze mają się dowiedzieć o skuteczności terapii uzdrowicielskich jak nie od pacjentów. Przytoczę tu dwa przykłady.

Przykład pierwszy: Pacjentka ma guzy na macicy i cysty na jajniku. Stan jej zdrowia był taki, że gdy lekarz zobaczył wynik USG, to bez słowa wypisał skierowanie do szpitala w celu usunięcia narządów rodnych. Nie jest jednak tak, że pacjenci są posłuszni woli lekarzy i natychmiast wykonują ich zalecenia. Ta pacjentka, zamiast do szpitala, zgłosiła się do mnie. I tak oto przebiegała rozmowa między nią, a lekarzem po uzdrowieniu - relacja pacjentki:

Z bardzo dobrym wynikiem USG - prawie jak na skrzydłach - poszłam do mojego ginekologa, który wcześniej kierował mnie do szpitala. Co znowu? Zapytał na powitanie. Jestem zdrowa - oświadczyłam. podając lekarzowi mój wynik USG. Popatrzył raz na wynik, raz na mnie. Jak to się stało? Co pani zrobiła? Ja nic! Więc ktoś. Gdzie pani się leczyła? - wypytywał mnie z ciekawością i z powagą dla całej sprawy, kto i w jaki sposób potrafił usunąć guzy i cysty z moich narządów rodnych. Zatem opowiedziałam wszystko po kolei, kto i jak mnie uzdrowił. Lekarz z ciekawością słuchał mojego opowiadania, był bardzo zdumiony i zaskoczony moim uzdrowieniem. I tak skomentował ten fakt: „To są jeszcze cuda na świecie”.

Przykład drugi: Zgłosiła się do mnie pacjentka, której - z powodu raka - usunięto narządy rodne. Miała za sobą już dwie „chemie”. Był to luty 2000 r. Po tej wizycie u mnie stan markerów Ca I25 spadł ze I96 do 11,3; po kolejnej wizycie w maju tegoż roku, stan ten obniżył się jeszcze do 5,6, przy normie od 0 do 35. Markery, najogólniej mówiąc, są to substancje chemiczne występujące w organizmie chorującego na raka. I gdy pacjentka ta - z takim wynikiem - poszła do szpitala na kolejną „chemię”, dwukrotnie przychodził do niej ordynator i wypytywał, co ona zrobiła, że tak spadły markery. Widocznie ta nagła poprawa zdrowia i to w takiej skali, była dla niego czymś nietypowym, niezgodnym z wiedzą i doświadczeniem lekarskim. I proszę sobie wyobrazić, że ta pacjentka nic mu o mojej terapii nie powiedziała. Gdy się od niej o tym dowiedziałem, pytam ją, dlaczego go nie poinformowała? Mówi, że kiedyś powie. Mijają trzy lata, kolejne badania wykazują, że pacjentka jest zdrowa, a ona dalej nie powiedziała ordynatorowi, jak to się stało, że spadły markery. Mój komentarz jest taki: czasami ręce opadają. Gdy pisałem ten artykuł, zwróciłem się do kierowniczki laboratorium analitycznego o informację o markerach i ocenę mojego osiągnięcia. Usłyszałem: Jest to wynik rewelacyjny. Czym się - owszem - chwalę, ale i smucę zarazem.

Dlaczego pacjenci - w większości swej - nie mówią lekarzom o swoich uzdrowicielach? Przecież to jest w interesie ich samych! Wyobraźmy sobie, że lekarz zapisał jakiś lek, uzdrowiciel uzdrowił, i lekarz nabrał przekonania, że ten lek jest skuteczny, a w rzeczywistości był bez znaczenia. W podobnej sytuacji inny pacjent leczony w dobrej wierze tym lekiem, ale już bez udziału uzdrowiciela, może ponieść szkodę. To tylko pacjenci są w stanie rozstrzygnąć spór lekarzy z uzdrowicielami. Żaden uczciwy lekarz, który powziął od pacjenta informację, że to uzdrowiciel wyciągnął go ze stanu beznadziejnego, nie będzie w przyszłości o uzdrowicielach źle się wyrażał czy ich atakował. A jeśli lekarz, na taką informację, zareaguje agresywnie, no cóż, dzisiaj są takie czasy, że można zmienić lekarza. Dawanie świadectwa prawdzie wymaga odwagi, czasami poświęcenia. Ludzie za prawdę oddawali życie, szli do więzienia. A tutaj, taka drobna sprawa - niczym w zasadzie się nie ryzykuje - tu o nic więcej nie chodzi, tylko o prawdę!

I jeszcze jedno! Z poziomu mistycznego otrzymałem takie przesłanie: uzdrowicielom należy się od pacjentów pokwitowanie uzdrowienia. Chodzi o pisemną informację o uzdrowieniu wraz ze skserowanymi zaświadczeniami lekarskimi. Nie należy tego traktować jako potrzeby zaspokojenia próżności uzdrowiciela, ale o coś więcej. Aby mógł on upewnić się w swoich możliwościach - więcej wiary, więcej mocy, aby mógł przekonywać niedowiarków, okazywać się wynikami, czasami bronić się, gdy jest atakowany.

STANISŁAW KWASIK



Komentarz nr 1

Pragnę podzielić się moimi odczuciami i refleksjami po przeczytaniu Pańskiego artykułu "Daj świadectwo prawdzie”. No właśnie! Dlaczego osoby, które zostały uzdrowione, często nie mówią lekarzom, że korzystały z pomocy uzdrowicieli? Widzę to jako problem otwartości serca. Gdy serce wypełnia lęk, strach, to nie ma w nim miejsca na miłość, a nie ma wdzięczności bez miłości! Ciągle nie rozumiemy siebie, nie rozumiemy, jak i dlaczego przebiegają nasze procesy zdrowienia.

Większość problemów zdrowotnych ma podłoże psychosomatyczne, gdyż umysł i ciało są nierozdzielne. Wszystko może rozpocząć się w ciele i przejąć do umysłu lub odwrotnie, problem może zacząć się w umyśle i ujawnić się w ciele. Medycyna tradycyjna wierzy, że problemy powstają w ciele i leczy ciało. I oczywiście ma sukcesy w 50 na 100 przypadków. Rozwiązywanie problemów tylko przez umysł też przynosi połowiczny sukces. Pełne powodzenie może dać jedynie praca z ciałem i umysłem równocześnie. I dlatego nie sposób przecenić roli bioenergoterapeutów, uzdrowicieli, ludzi posiadających szczególny dar, stosujących niekonwencjonalne metody uzdrawiania w swojej pracy. Kiedy ciało cierpi to na pewno coś się za tym kryje. Nikt więc nie powinien być leczony jedynie przez wpływ na ciało. Trzeba zająć się całością: ciałem i umysłem. Lekarz akademicki leczy tylko symptomy, to co potwierdza „szkiełko i oko” (wyniki prześwietleń, morfologia itp.). Nakazuje im zniknąć za pomocą leków będących w większości truciznami, wiadomo: na jedno pomagają, a na drugie szkodzą. Ból znika w jednym miejscu, by zjawić się za pewien czas w innym, bo jego źródło nie zostało odkryte i przepracowane.

Człowiek jest całością i powinien być leczony na wszystkich poziomach. Przyznaje to coraz więcej lekarzy, którzy zalecają pacjentom metody naturalne i często już sami je stosują, a gama ich jest bardzo szeroka, ujęta w systemy takie jak: tradycyjna medycyna chińska, tradycyjna medycyna indyjska (ajurweda), tradycyjna medycyna tybetańska. Wierzę, że z czasem dla dobra pacjenta wszyscy lekarze sami zaczną akceptować każdą formę leczenia, która pomaga choremu. Obecnie postępowi lekarze o holistycznym podejściu do chorego nie mają lekko. Ostatnio medycyna akademicka ostro zaatakowała homeopatię.

A już dzisiaj wiadomo, bo tak ustaliła fizyka kwantowa, że cały świat wynurzył się z myśli! Tworzysz swoje życie poprzez swoje myśli. Bardzo popularne i skuteczne! staje się powiedzenie: myślisz i masz. Całe swoje życie emocjonalne mamy odbite w komórkach ciała. Nawet to jak byliśmy poczęci czy urodziliśmy się decyduje o naszych zachowaniach w życiu. Te wszystkie prawdy, czy może już truizmy odkrywałam stopniowo w swoim życiu, na swoich problemach ze zdrowiem. Dochodziłam do tego, by szukać pomocy - dla odzyskania zdrowia - nie tylko lecząc ciało metodami konwencjonalnymi, które mimo moich starań nie zatrzymały choroby, która nazywa się artroza (zwyrodnienie stawów, u mnie biodrowego), ale zaczęłam szukać przyczyn w swojej psychice i je przepracowywać. Otrzymałam pomoc od Pana Stanisława Kwasika i dopiero wtedy nastąpił przełom, cofnęłam się znad przepaści. Zaczynam zdrowieć.

Wiem to teraz, że całkowicie się uzdrowić możemy usuwając blokady z ciała duchowego. Odrzucając strach, napełniając serce miłością otwieramy się na wszelką Obfitość, przyciągamy zdrowie, pomyślność i bogactwo. Siła wdzięczności przewyższa wszystko. Właśnie wdzięczność otwiera nas na miłość Boga, sprawia, że mogą się w nas dokonywać zmiany na lepsze. Im większą odczuwamy wdzięczność, tym więcej otrzymujemy!

Nie wszystkie serca są już otwarte na miłość, i dlatego niektórzy uzdrowieni nie czują potrzeby podziękowania za łaskę zdrowia, jaką otrzymali. A przecież dziękującemu będzie jeszcze dodane! Apeluję więc o to, abyśmy my wszyscy potrzebujący pomocy - i otrzymujący ją z nawiązką od uzdrowicieli - pamiętali, ile im zawdzięczamy i powiadamiali ich pisemnie o zaszłych uzdrowieniach, także zaświadczali o ich wkładzie w nasze uzdrowienie wobec lekarzy. Dla naszego wspólnego dobra.


Pozdrawiam serdecznie

Bogusława

 
38. Ślubne obrączki PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, maj 2003 r.



ŚLUBNE OBRĄCZKI



W moich artykułach zawsze piszę, że uzdrawiając powinno się dotrzeć do przyczyny choroby, a nie oddziaływać na skutek. Ponadto należy tę istotę problemu uświadomić. A rozwiązania te bywają zaskakujące.

Przedstawię Czytelnikom - moim zdaniem - nie tylko interesujący, ale i pouczający przypadek. Otóż, zgłosiła się do mnie trzydziestoletnia kobieta z silnymi bólami w dolnej części kręgosłupa. Dotychczasowe leczenie okazało się nieskuteczne. Zalecenie lekarskie: operacja kręgosłupa i... ewentualnie wózek inwalidzki.

Szukam przyczyn: dzieciństwo szczęśliwe, mąż, teściowie - u których mieszka - bardzo dobrzy, dziecko zdrowe, z przeżyć z łona matki i okołoporodowych nic, co do tej choroby, nie wynika. Gdzie jest zatem sedno sprawy? O co chodzi podświadomości? Jaki konflikt wewnętrzpsychiczny ona przez tę dolegliwość rozwiązuje?

Pacjentka była osobą bardzo medialną, niby nie powinno być żadnych trudności z dotarciem do istoty problemu, a jednak postawiła opór: jej podświadomość nie chciała ujawnić swojej tajemnicy. Musiałem uciec się do fortelu. Z mojego przeczucia wynikało, że przyczyny należy szukać na płaszczyźnie moralności. Pytam pacjentkę, jak u niej wygląda wierność małżeńska?

Słyszę, że mąż wspaniały i nigdy by jej do głowy jakaś zdrada nie przyszła. Proszę ją - aby u mnie, w czasie seansu - wyobraziła sobie randkę z sąsiadem. Nie chce, ale ja się upieram. W końcu się zgadza. Po chwili słyszę, że boli ją głowa, czuje w niej jakiś ucisk. „Wyjmujemy” z głowy przed oczy ten problem i ukazują się... ślubne obrączki. Pytam ją dalej, do jakiej części ciała - od tych obrączek - idzie nić energetyczna i co ona tam czuje. Za jakiś czas słyszę, że ma prawe udo i biodro „ zacementowane”. Oczywiście, na nieodczuwalnym na co dzień poziomie. I to była ta tajemnica! Zacementowane, czyli zahamowane! Zakaz moralny: nie wolno ci pójść na żadną randkę - stąd ten hamulec. Usłyszę zaraz, że to dobrze, tylko co z chorobą? To usztywnienie uda i biodra oddziaływało destrukcyjnie na kręgosłup. Zatem, żeby uzdrowić, należało przepracować problem. Każę pacjentce - te wyjęte przed oczy - obrączki wrzucić do ognia. Po paru minutach słyszę, że to zacementowane udo i biodro odtajało. Pytam ją, czy teraz, gdy już spaliła te obrączki, które były wbite w jej głowę jako zakaz, to by męża zdradziła. Mówi, że tym bardziej nie: bycie świadomie wierną żoną, gdzie w grę wchodzi wolna wola, to dla mnie większa wartość. No i nie trzeba chorować.

Dotknęliśmy sumienia, które może być niedojrzałe, sztywne, ograniczone ale i dojrzałe, wolne, elastyczne, wielkie, czyli lepsze, moralniejsze, a jego posiadacz jest zdrowszy i duchowo bardziej rozwinięty. Usztywnienie sumienia prowadziło moją pacjentkę prosto na wózek inwalidzki, było więc czynnikiem chorobotwórczym.

Wychowanie powinno iść w stronę rozwoju sumienia. Usztywnienie, czyli zakazy i nakazy - na poziomie energetycznym - jawią się jako: kliny wbite w głowę, pęta na nogach, pasy cnoty, związane ręce, ściśnięta klatka piersiowa, obroża na szyi, sztaba na czole, a u mojej pacjentki zacementowane udo i biodro. No i jak taki człowiek ma się rozwinąć, osiągnąć sukces i do tego być jeszcze zdrowy?

Przyjechała do mnie kiedyś matka z synem, licealistą, i mówi, że on jest taki niemrawy. Najpierw dwie godziny pracowałem z matką, więc ją przeszkoliłem, i gdy syn wszedł do gabinetu, pytam ją - która jako medium wczuła się w syna - jakie ograniczenie mu założyła? A ona od razu: majtki z blachy. Po co? Żeby przez całe życie był taki mój niuniuś. No to masz niuniusia, po co do mnie przyjechałaś? Wielce zdziwiona matka mówi: żebym to ja wiedziała, co mu nieświadomie założyłam. Tu od razu są dwie kwestie: pierwsza - jaki z niego miał być mężczyzna z zablokowaną męskością, i druga - był to już początek walki z przyszłą synową.

Te obrączki nie dawały mi spokoju. Zacząłem je analizować w różnych przypadkach. W umysłach małżonków wypalonych w ogóle tych obrączek nie było. W innych przypadkach obrączki były przełożone przez siebie jak dwa ogniwa łańcucha, oddalone od siebie, bądź jedna w drugą włożona. To wszystko było źle. Otrzymałem przekaz, że obrączki powinny być ułożone równolegle obok siebie - wówczas zapala się u takich małżonków na palcach obrączka ze Światła, co należy traktować jako błogosławieństwo dla nich i uznanie, że między nimi zachodzą właściwe relacje. Tacy małżonkowie są razem, dla siebie, ale też zachowują autonomię jako jednostki; nikt tu nie jest nikogo właścicielem, ani też nikogo nie trzyma na łańcuchu.

Chcąc nie chcąc, wchodzimy na obszar terapii małżeństw. Obrączki obok siebie, to szczęśliwe rodziny. Ta terapia wchodzi w zakres rozwoju duchowego, o którym zawsze piszę.

STANISŁAW KWASIK

 

Załącznik nr 1

Małżeństwo - węzeł małżeński - wiąże ze sobą ludzi nie tylko na poziomie rzeczywistym, ale również na poziomach energetycznym, emocjonalnym, mentalnym i genetycznym (geny małżonków mieszają się). W czasie zawarcia związku małżeńskiego, a także pożycia małżonków, powstaje właśnie taki węzeł, który ma różną postać: bardzo często pokazuje się jako silnie związany supeł, który ciężko poluzować. Lina, jaka często łączy parę, jest krótka i napięta. Uniemożliwia ona poruszanie się. Małżonkowie obwiązują się nawzajem właśnie taką liną. Duszą się wtedy w związku, nie ma możliwości poruszania się, chęć poluzowania węzła przez jednego z małżonków powoduje, że ten drugi jeszcze bardziej skraca linę i napina ją. Potrzeba zdominowania i podporządkowania sobie partnera powoduje, że małżonkowie oddalają się od siebie. W małżeństwach dochodzi do spięć. Jedno i drugie - na poziomie świadomym - nie zdaje sobie sprawy z zaistniałej sytuacji. Brak umiejętności poluzowania węzła lub niechęć zrobienia tego wynika z lęku przed stratą partnera. Małżonkowie często nie zdają sobie sprawy, że dzięki poluzowaniu liny relacje między nimi by się ociepliły i żadne z nich nie odczuwałoby - na przykład - potrzeby ucieczki w ramiona innej osoby. Co do napięcia liny i siły zaciśnięcia węzła nie ma reguły: czy to jest małżeństwo z 2–letnim, czy z 15-letnim stażem. Całkowicie inna sytuacja jest w związkach niezalegalizowanych. Tam też występuje lina – obwiązanie, ponieważ łączą ich również różne obietnice, zobowiązania, przysięgi. Jest jednak duża różnica, ponieważ lina między partnerami takich związków jest często długa i nie napięta. Umożliwia swobodne poruszanie się. Nie ma poczucia własności. Występuje ciągłe zabieganie o partnera. Relacje ulegają szybszemu oczyszczeniu. Również poczucie atrakcyjności jest większe ponieważ, każde z nich stara się, aby podobać się partnerowi.

Ewa

 

 


 
37. Skrzywienie kręgosłupa u dzieci PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, luty 2003 r.


SKRZYWIENIE KRĘGOSŁUPA U DZIECI


Skrzywienie kręgosłupa powszechnie traktowane jest jako schorzenie typowo somatyczne. W ramach medycyny akademickiej zajmują się nim ortopedzi, masażyści i specjaliści od gimnastyki korekcyjnej, natomiast w przypadku terapii niekonwencjonalnej - kręgarze. Za przyczynę tej dolegliwości przyjmuje się noszenie ciężkich teczek, siedzenie w nieodpowiednio dopasowanych ławkach w szkole, zbyt długie przesiadywanie przed telewizorem lub komputerem itd. Nie twierdzę, że te fizyczne okoliczności nie mają „jakiegoś” wpływu na tę wadę postawy, sądzę jednak, że należy tu podchodzić jak do formy nerwicy, zwanej chorobą psychosomatyczną albo inaczej somatonerwicą. Z całym szacunkiem dla prowadzących gimnastykę korekcyjną i kręgarzy, pragnę zauważyć, że oddziaływają oni na skutek, a nie na przyczynę. Jak to się więc dzieje, że moim pacjentom prostują się kręgosłupy od leżenia u mnie na leżance?

SEANSE MEDYTACYJNE POMAGAJĄ

Przykład w relacji matki - nauczycielki matematyki - umysłu więc logicznego: - Zauważyłam, że moja córka garbi się, i że jej kręgosłup nie jest prosty. Ortopeda stwierdził boczne skrzywienie kręgosłupa, a także płaskostopie. Skrzywienie to najpierw wynosiło osiem stopni, następnie pogłębiło się do dwunastu. Lekarz zalecił odpowiednie ćwiczenia korekcyjne oraz noszenie wkładek ortopedycznych do butów. Początkowo córka wykonywała zalecone ćwiczenia, ale nie było żadnej poprawy. Później znudziło się jej i przestała ćwiczyć. Wkładki ortopedyczne również nosiła rzadko, albo zapomniała, albo buty były nieodpowiednie. W tej sytuacji nie widziałam sensu dalszego chodzenia do lekarzy.

Gdy córka miała już 14 lat, udałam się z nią do pana Stanisława Kwasika, gdyż nie mogła odnaleźć się w grupie rówieśniczej, miała pewne problemy z osobowością, makabryczne sny. W trakcie rozmowy wyszła na jaw sprawa skrzywienia kręgosłupa i płaskostopia. Nie bardzo wierzyłam, że można się z tego wyleczyć w czasie seansów medytacyjnych. Sądziłam, że konieczne są tu odpowiednie ćwiczenia gimnastyczne i noszenie wkładek. W ogóle na to nie zwracałam uwagi, ponieważ powód mojej wizyty był całkiem inny. Szczerze mówiąc, to i tu córka chodziła bardzo niechętnie, była może 7 - 8 razy.

Po półtora roku ponownie udałam się z córką do pana Kwasika jeszcze na 2 - 3 seanse. Usłyszałam od niego, że córka nie ma już płaskostopia. Wolałam nie oceniać tego sama, ale usłyszeć opinię lekarza. Ku mojemu zdziwieniu ortopeda potwierdził słowa pana Kwasika, a i prześwietlenie kręgosłupa wykazało, że jest prosty. Nie wiem, co o tym sądzić, ale cieszę się, że córka moja, która obecnie jest już studentką, jest zdrowa, porusza się i wygląda inaczej niż przed laty.

Z przedstawionej wypowiedzi wynika, że dziewczyna w zasadzie nie wykonywała ćwiczeń korekcyjnych, nie nosiła wkładek ortopedycznych do butów, a wady postawy ustąpiły. Również nie zmieniono jej ławki w szkole, ani nie ubyło książek w jej plecaku. Jak to jest możliwe, że w wyniku odreagowujących seansów medytacyjnych wyprostuje się kręgosłup, zniknie płaskostopie, a także ustąpi wiele innych chorób i dolegliwości?

Dziecko wolne od wewnątrzpsychicznych konfliktów, zaistniałych w nim od poczęcia, rośnie pięknie, prosto, jak roślinka, której nic nie przeszkadza. Gdy pytam pacjenta - cofniętego pamięcią do łona matki - jak się czuje, to słyszę: jest mi ciasno, jestem cały zdrętwiały, mam mało tlenu, boję się, a przez to chowam się w ramiona itd. Później poturbowanie całego ciała w czasie porodu i przeżyty tzw. szok okołoporodowy. Następnie karmienie piersią. Mówi się: wyssać z mlekiem matki. Co wyssać? Może psychiczny ciężar życia, który usadowi się na barkach i będzie tę roślinkę obciążał i krzywił. A późniejsze doświadczenia dziecka: lęki, wypadki, zamiast miłości w domu to awantury, bicie, bywa i molestowanie seksualne. To wszystko daje trwałe naprężenia czy usztywnienia ciała: tego nie można wygimnastykować. To należy odreagować, przepracować, np. w łonie matki miałem dużo miejsca i mogłem się poprzeciągać. Tak samo z opisanym płaskostopiem. Psychiczny ciężar na barkach dociążał stopy, zdjęty pozwolił im się ustawić prawidłowo.

Inaczej należy podejść do dojrzewających dziewczynek. One mogą nie akceptować swojej kobiecości i chować w ramiona rosnące piersi. A czy czasem nie było tak, że rodzice chcieli mieć chłopca? I dopóki sylwetka była chłopięca, nie było zauważalnego problemu, a ujawnił się, gdy zaczęła stawać się kobieca. W tym wypadku bezwzględnie należy przetworzyć pamięć: od poczęcia rodzice pragnęli mieć dziewczynkę. Później mogłyby też zacząć się inne problemy związane z brakiem akceptacji płci. A swoją drogą przyszłym rodzicom radzę: zawsze pragnijcie mieć dziecko, nie wybierajcie zawczasu płci, bo gdy się nie uda, to może być nieszczęście. Płeć dziecka to jest jego sprawa, a nie rodziców!

Przytoczę jeszcze - moim zdaniem - interesujące dwa przykłady:

Pierwszy: 23-letnia studentka, 43 stopnie bocznego skrzywienia kręgosłupa, silnie znerwicowana, nie chce słyszeć o jakiejkolwiek terapii. Przyjeżdża do mnie matka pracować nad córką jako medium. I co odczuła: - Olbrzymi ciężar przytłaczał całe ciało, duży ucisk w mózgu nie pozwolił mi podnieść głowy i obrócić jej na bok. Ręce, ramiona, uda spięte, jakby ktoś opasał mnie żelazną obręczą. Kręgosłup powyciągany, napięty. Stan ten w codziennym życiu uniemożliwiałby normalne funkcjonowanie. Po przekazaniu energii przez pana Kwasika stopniowo odczuwałam jak ucisk zwalniał i przesuwał się do stóp, aż w końcu ustał całkowicie. Gdy wczułam się w ssącą moje piersi córkę, poczułam dławiący smak w gardle, pokarm był wodnisty, chłodny, powodujący drętwienie języka i ścisk szczęk. To nieprawdopodobne uczucie dusiło mnie i przytłaczało klatkę piersiową utrudniając normalny oddech. I znów po przekazaniu energii smaki te rozpłynęły się, a w klatce piersiowej odczułam jasność i lekkość.

SKRZYWIENIE KRĘGOSŁUPA COFNĘŁO SIĘ

Pisze matka dalej: - Obecnie córka ma ładną sylwetkę. Skrzywienie kręgosłupa cofnęło się do stanu śladowego, wysunięta łopatka i biodro są ustawione prawidłowo. Pracuję z panem Kwasikiem nadal, tym bardziej, że u młodszej córki pojawił się ten sam problem. Jestem szczęśliwa, że mogę moim córkom - jako medium pomóc.

I drugi przykład - relacja matki: - U mojej 9-letniej córki zauważyłam dosyć wyraźne zróżnicowanie poziomu ramion. Poszłam do lekarza. Zdjęcie wykazało dwudziestoprocentowe skrzywienie kręgosłupa. Dwa Iata ćwiczeń korekcyjnych nie dało jakichkolwiek rezultatów.

Pewnego razu przyszli do nas - na przyjęcie imieninowe - państwo Kwasikowie, gdyż jesteśmy z nimi zaprzyjaźnieni. Około północy córka rozpłakała się, ponieważ nie miała odrobionej matematyki. Jako że pan Kwasik nie lubuje się w alkoholu, zaoferował dziecku pomoc. Zadań było co niemiara, więc i potrzeba na to było dużo czasu. Na następny dzień córka oświadczyła, że bardzo boli ją kręgosłup. Ból nie ustępował, zatem po tygodniu poszłyśmy do lekarza. Wzięłam z sobą ostatnie prześwietlenie wykonane trzy miesiące temu. Lekarz stwierdził - wizualnie mierząc plecy dziecka - że musiała zaistnieć pomyłka, i to na pewno nie jest zdjęcie kręgosłupa córki. Była zbyt duża różnica pomiędzy krzywizną na zdjęciu, a tym co zauważył. Następne prześwietlenie potwierdziło różnicę 10 stopni. Czyli z 20 stopni stało się 10 stopni.

Wszyscy w domu wiemy, że ta różnica była wynikiem energii, którą pan Stanisław przekazał dziecku podczas odrabiania lekcji. Ból wystąpił tuż po jego wizycie. Właściwie to sama córka zasugerowała, że to na pewno pan Stanisław jest tego przyczyną. Jesteśmy mu za to bardzo wdzięczni.

Jeśli przekonałem Państwa do mojego rozumienia istoty sprawy, to się bardzo cieszę. Nie mam nic przeciwko ćwiczeniom gimnastycznym. Wolałbym jednak, żeby te ćwiczenia były wykonywane w ramach uprawiania ulubionej dyscypliny sportu, a nie piłowane z musu.

STANISŁAW KWASIK

 
<< pierwsza < poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna > ostatnia >>

Strona 8 z 16