Artykuły


36. Uczniowi należy pomóc PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, styczeń 2003 r.


UCZNIOWI NALEŻY POMÓC


W lutym 2000 r. zamieściłem w „Uzdrawiaczu” artykuł pt. „Uzdrawianie mistyczne - usprawnić umysł”. Spotkał się on z bardzo dużym zainteresowaniem. W artykule tym nacisk położyłem na pokazanie, jak należy rozwiązywać problemy młodzieży uczącej się.

Jedną z moich pacjentek była wówczas Agnieszka, która popadła w silny lęk przed maturą. Gdy przyjechała do mnie po kilku miesiącach ponownie, nawiązała się między nami taka rozmowa. Pytam ją: „To ty jesteś ta Agnieszka, co przyjechała do mnie po tym artykule, w którym opisałem Kaśkę, co też miała takie problemy, a zdała na maturze chemię na szóstkę i dostała się na biotechnologię bez egzaminu?” Usłyszałem taką odpowiedź: „Ja też dostałam na maturze szóstkę, tylko że z biologii, i też dostałam się na biotechnologię bez egzaminu”. Piękna odpowiedź, prawda?

Oto wypowiedź Agnieszki:Pierwszy raz do pana Stanisława KWASIKA przyjechałam, gdy byłam w czwartej klasie liceum. Mój stan psychiczny był okropny. Nie widziałam sensu życia. Wszystko było beznadziejne. Bardzo często wyobrażałam sobie mój pogrzeb. Szukałam pomocy u psychologa. Nikt nie potrafił mi pomóc. Nadeszły próbne matury. Okazało się, że ze mną jest naprawdę źle. Wyszłam z sali po 20 minutach, oddając pustą kartkę. Moja mama przeczytała w „Uzdrawiaczu” artykuł pana Kwasika. Udałyśmy się więc do niego po pomoc. Rozpoczął się seans. Pan Stanisław cofnął mnie pamięcią do łona matki. Czułam się tam źle, wszystko było nieprzyjemne, zimne, brunatne, byłam owinięta w pępowinę, gdyż bałam się urodzić. Przeżyłam ponownie narodziny. Pan Stanisław to wszystko przepracował. Przeżycia z łona zostały we mnie zapisane jako bezpieczne, przyjemne, milutkie. Poród był już bez lęku. Ten właśnie uraz okołoporodowy zaowocował później lękiem przed życiem. Ssąc ponownie pierś matki, odreagowałam przyjęte uczucie negatywne, a w to miejsce wprowadziłam rozgrzewającą, dobroczynną, pełną miłości energię. Uwolniłam się od wszelkich kompleksów, lęków, urazów z całego życia. Pracowaliśmy nad moim sercem duchowym: z czerwonego i agresywnego stało się przepojone miłością i spokojem. Pracowaliśmy dużo nad umysłem. Wyrzuciłam z niego masę przeróżnych ograniczeń, ciężarów, zahamowań, które pokazywały się jako powbijane kliny, obręcze, dziury, ciemne plamy. Po tej przeróbce mój umysł stał się większy, jaśniejszy, bardziej elastyczny. Otrzymałam również - co było dla mnie niesamowite - energię, która zawierała w sobie wiedzę szkolną. Moje uczenie się i ta energia dały mi na maturze średnią – 5.00.

Obecnie jestem na trzecim roku biotechnologii. Od mojego pierwszego spotkania z panem Stanisławem jest już prawie trzy lata i nadal go odwiedzam, ale już jako uczennica. W ciągu tych lat bardzo wiele zmieniło się w moim życiu. Mam całkowicie inny stosunek do siebie i świata. Zrozumiałam, że wiele zależy ode mnie i nie wolno się poddawać. Już nie chcę umierać. Teraz idę z podniesioną głową. Wiem, że mam coś do zrobienia w życiu. Staram się pomagać innym i zauważyłam, że ludzie chętnie mi się zwierzają, i proszą o pomoc. Bardzo mnie to cieszy i nikomu jej nie odmawiam.

Podczas moich wizyt u pana Stanisława okazało się, że jestem dobrym medium. I gdy u mojej mamy pojawił się guzek piersi, to nie tylko ona u pana Stanisława pracowała nad sobą, ale i ja jej pomagałam. Podczas seansu z moim udziałem i następnego dnia pierś mamy zareagowała bólem. To by znaczyło, że udało nam się dotrzeć do istoty choroby. Po pewnym czasie guz znikł. Mama nie musiała poddawać się operacji. Dla mnie jest to niezwykłe, graniczy z cudem!!!

W czasie każdego seansu odkrywam w sobie dotąd nieznane pokłady mojej głębi. Jestem na coraz wyższym stopniu rozwoju duchowego. Mój nauczyciel mówi mi, że będę kiedyś bardzo dobrą uzdrowicielką, z czego się niezmiernie cieszę. Pan Stanisław nie opuszcza mnie również i wtedy, kiedy jestem daleko od Zamościa. Kiedy mam ważny egzamin, dzwonię do niego i zawsze on wlewa do mojego umysłu potrzebną mi wiedzę, co sprawia, że bardzo dobrze mi się zdaje.

Uczniowi należy pomóc i to nie poprzez korepetycje - choć ich do końca nie neguję - ale poprzez pracę nad rozwojem jego umysłu. Korepetycje mają tę wadę, że utwierdzają ucznia w przekonaniu, że nie jest on w stanie sam się nauczyć. Zawsze mówię moim podopiecznym: po co uczniowie mają się uczyć, oni mają umieć na piątki. Umysł człowieka ma ogromne rezerwy do uruchomienia, a jeśli się to uczyni, to takie Kaśki i Agnieszki - mimo wcześniejszych problemów - na maturze dostawać będą szóstki.

Przyjeżdża do mnie od czerwca 2001 r. - można powiedzieć - uczeń, który z zawodu jest lekarzem, i pracuje nad całą swoją rodziną jako medium. Gdy zaczynał u mnie praktykę, jedna z jego córek akurat ukończyła drugą klasę LO ze średnią 3.71 - można powiedzieć, że była uczennicą niezłą. Po roku pracy nad nią przez ojca, trzecią klasę ukończyła z czerwonym paskiem, uzyskując średnią 4.92. Obecnie - w czwartej klasie - uzyskuje same piątki i szóstki; gdy dostanie czwórkę, to jest bardzo niezadowolona. Przy czym czas, który poświęcała na uczenie się, we wszystkich latach był taki sam.

Na poziomach mistycznych są różne rodzaje energii, w tym również energia będąca zarazem wiedzą. Wystarczy ją do odpowiednio przygotowanego umysłu przelać, aby uzyskać 20 - 40 proc. potrzebnej informacji. Żaden student, idąc na egzamin, nie ma opanowanego materiału w stu procentach. Stąd te moje 20 - 40 proc. to dużo. Ta wiedza przelana uczniom czy studentom na początku roku lub semestru sprawia, że oni tę wiedzę na zajęciach tylko poszerzają, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, że w swojej pamięci już ją mają. Nie ma w nich lęku przed przedmiotem, przed nieznanym, są więc bardziej chłonni. Natomiast ta wiedza, przelana im na zakończenie cyklu nauczania, uzupełnia i porządkuje materiał przed egzaminem.

Pracowała kiedyś ze mną studentka czwartego roku filozofii jako medium nad swoją siostrą. Mówi mi któregoś razu, że musi wziąć u mnie przerwę, gdyż ma bardzo ciężki egzamin z etyki. A ja jej na to przelałem ten materiał do umysłu. Przychodzi ona po egzaminie i opowiada jak go zdawała: Wcześniej, gdy miałam egzamin, to trzy razy czytałam książkę, gdzie dopiero za trzecim czytaniem w głowie mi się układało, szłam i zdawałam. Teraz już za pierwszym czytaniem mi się w głowie ułożyło, poszłam i dobrze zdałam.

U uczących się występują lęki szkolne, egzaminacyjne. Tu już w żadnym wypadku wywieranie presji na ucznia jest niewskazane, bo pogarsza się tylko sytuację. Gdy mamy do czynienia z nerwicą, to trzeba dotrzeć do jej podstaw. Bardzo często należy ich szukać w przeżyciach z łona matki i okołoporodowych, o czym zawsze pisałem i będę pisał.

STANISŁAW KWASIK

 
35. Za kierownicą – bezpieczniej i przyjemniej PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, listopad 2002 r.


ZA KIEROWNICĄ

- BEZPIECZNIEJ I PRZYJEMNIEJ


Zapewne każdy kierowca marzy o pełnej przyjemnych wrażeń, bezpiecznej jeździe. Niestety, wielu kieruje nerwowo, ma trudności z koncentracją uwagi, słaby refleks, szybko się męczy, często nieświadomie popełnia wykroczenia. Mimo najszczerszych chęci przydarzają się wypadki drogowe, a gdy później analizujemy ich przebieg, to dochodzimy do wniosku, że prześladuje nas jakieś fatum. Duża liczba kandydatów na kierowców ma trudności z opanowaniem programu kursu i ze zdaniem egzaminu. Gdzie w nas tkwi przyczyna tego stanu rzeczy?

Swego czasu pracowałem z kolarzem - też kierującym - nad rozwojem intuicji. Zobaczmy, co się wydarzyło na wyścigu: - Po seansie u pana Kwasika, na którym przerabialiśmy wyrobienie u mnie zdolności przewidywania, pojechałem na wyścig. Parę kilometrów po starcie zrodziła się we mnie myśl, że w tym miejscu, gdzie jechałem, za chwilę będzie kraksa. Znajdowałem się wówczas w połowie peletonu. Zaraz też przesunąłem się do przodu. I rzeczywiście! Po kilkunastu sekundach - w tym miejscu, gdzie wcześniej byłem - wydarzyła się kraksa.


COŚ NAS TKNĘŁO


Takich przykładów, że coś nas tknęło, że coś się przyśniło, w zasadzie może przytoczyć każdy. Jednakże do takich sygnałów, z głębi nas samych, podchodzimy najczęściej z przymrużeniem oka. Niby nie wypada - w obecnej dobie - wierzyć w takie rzeczy, ale przecież nikt nie neguje istnienia intuicji. A jeśli tak, to czy nie warto pracować nad jej rozwojem i praktycznym wykorzystaniem?

Praca nad rozwojem własnego wnętrza niewątpliwie ma wielki sens. Cierpimy przecież na różne lęki, w tym tremę, kompleksy, zahamowania. Pędzimy przed siebie - jak na wyścigach - narażając życie swoje i innych, tak jakby nadrobienie pięciu minut na stu kilometrach miało jakiś sens. Są też i tacy, którzy siadają za kierownicą po wypiciu alkoholu, i dopiero wtedy pokazują swoją naturę. Szybka jazda nie tylko zagraża bezpieczeństwu, powoduje też napięcie, co z kolei ogranicza możliwość skorzystania z paranormalnych, intuicyjnych zdolności.


BALANSOWANIE NA KRAWĘDZI


Dlaczego niektórzy kierowcy jeżdżą niebezpiecznie szybko? Pomijając potrzebę odreagowania kompleksów i braku kultury, pragnę zwrócić uwagę na możliwość występowania tu najcięższej formy nerwicy: samounicestwienia, z fazą wstępną - balansowaniem na krawędzi. Tylko że, jeśli alpinista szuka śmierci i ją w końcu znajduje, to ginie sam. Jeśli natomiast samobójca-kierowca doprowadza do wypadku, to ofiar może być więcej - często jego ukochani, ale też i osoby postronne.

Gdy jest nerwica, to jest i neurotyk. Zatem, potrzebna jest terapia, a jeszcze wcześniej: uświadomienie choremu istoty rzeczy. I taki kierowca powinien otrzymać od policji propozycję nie do odrzucenia: idziesz na egzamin kontrolny, albo na... wykład do psychologa. Dopiero wówczas, gdy to uświadamiające przeszkolenie nie odniosłoby pozytywnego rezultatu, to wtedy egzamin. Myślę, że u wielu kierowców, sama świadomość, że nie jest się drogowym gierojem, ale chorym człowiekiem, powodowałaby zdjęcie nogi z gazu. Z reguły ludzie nie lubią być postrzegani, że mają coś nie tak z psychiką.

Są jeszcze lęki, mające wpływ na bezpieczeństwo i komfort jazdy. Wymienię ich kilka: lęk przed prowadzeniem samochodu, szczególnie w ruchu o dużym natężeniu; lęk przed urządzeniami technicznymi (samochód); lęk przed otwartą przestrzenią; lęk przed wypadkiem drogowym; lęk przed szybkością; lęk przed wysokością (jazda w górach); lęk przed tunelami; lęk przed wodą (przejazd przez most); lęki egzaminacyjne, dotyczące kandydatów na kierowców.


UWALNIANIE OD LĘKÓW


Niektórzy próbują lęki przełamywać. Nie jest to dobry sposób, gdyż nie uwalnia on od czynnika lękotwórczego, a jedynie wypiera w głąb siebie i tam go tłumi, wzmagając tym samym wewnątrzpsychiczne napięcie. Od lęków można i należy się uwalniać: Na poparcie mojego wywodu przytoczę dwie wypowiedzi: mojego pacjenta i jego żony.

On: - Za kierownicą zawsze byłem spięty. Napięcie to udzielało się również pasażerom, szczególnie zauważała to żona. Już następnego dnia, po pierwszym seansie u Pana, żona dostrzegła u mnie swobodę w prowadzeniu samochodu. Stwierdzam, że w czasie jazdy jestem spokojniejszy, rozluźniony, opanowany w sytuacjach trudnych, np. wtargnięcie na jezdnię pieszego. Mam też lepszą kondycję fizyczną. Wcześniej moje dołki psychiczne i fizyczne przypisywałem złej pogodzie, złemu biorytmowi. Teraz, a nie jestem już młodzieńcem, potrafię długo wykonywać intensywną pracę, nie męcząc się.

Ona: - Mąż kierował samochodem inaczej niż zawsze. A zawsze dotąd jechał z głową przed kierownicą, rzucając ją we wszystkich kierunkach, mając wytrzeszcz oczu, maksymalnie napiętą twarz i będąc cały spięty, milczący. Dziś jechał szarżując nawet, to nigdy mu się nie zdarzało! Siedział inaczej, nie kręcił głową we wszystkie strony, wchodził pewnie w zakręty, jechał szybko - wydawało się - że jak na niego, to za szybko. Denerwujące każdego jego przepuszczanie wszystkiego, co jeszcze na horyzoncie, wahania się, kukanie, to w to, to w tamto okno, lusterko, dziś nie miało miejsca. Momentami miałam odczucie, że się nie zmieści, nie zdąży, że ponosi go jakaś brawura - może to była tylko moja obawa. Mąż jechał wspaniale, zwłaszcza w mieście (mieszkamy pod Krakowem), duży ruch, światła, znaki, ludzie - te jego poprzednie napięcia bardziej mnie męczyły, niż dzisiejsza, jak na niego, zbyt pewna jazda. Doznałam nawet namiastki jego pewności siebie, jakiejś odwagi, elementów i cech, które uważam za atrybut męskości. Było to dla mnie zaskakujące odkrycie. Z przyjemnością powiedziałam mu o tym.

I jeszcze jedno bardzo ważne zagadnienie: pamięć wypadków drogowych! Zawsze piszę, wszystkie urazy, jakich doznaliśmy w życiu, należy koniecznie odreagować. Jeżdżąc z pamięcią wypadku spięci, nawet wolniej, co nie znaczy, że bezpieczniej. A o psychicznym komforcie jazdy już tu nie wspomnę.

STANISŁAW KWASIK

 
34. Błąd jatrogenny PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, sierpień 2002 r.



BŁĄD JATROGENNY


Termin „jatrogenia” od strony emocjonalnej jest neutralny i oznacza: pochodzący od lekarza; „iatros” - lekarz, „genesis” - pochodzący. Użyte tu pojęcie „lekarz” należy rozumieć szerzej, obejmuje ono również innych pracowników służby zdrowia, np. pielęgniarki, masażystów, laborantów. Wydaje się uzasadnione zaliczyć tu także całą medycynę niekonwencjonalną. Tym bardziej, że interesuje mnie problematyka błędu jatrogennego, zwanego inaczej czynnikiem jatropatogennym.

Błędem jatrogennym zajmuje się psychologia lekarska; każdy lekarz jest odpowiednio przeszkolony i uwrażliwiony. Nie jest to zatem sprawa bagatelna. Chodzi tu o takie prowadzenie leczenia, o taki sposób informowania chorego o jego stanie zdrowia, aby nie wywoływać u niego niepotrzebnego lęku, prowadzącego w skrajnych przypadkach do hipochondrii. Wyobraźmy sobie, że przychodzi pacjent z jakąś błahą sprawą, a lekarz długo się zastanawia, głośno rozważa, jakie to mogą być możliwości przeróżnych chorób, i jakie groźne następstwa, używa przy tym pojęć niezrozumiałych, które same z siebie potrafią dobrze przestraszyć. Albo, w tej samej drobnej sprawie, lekarz kieruje pacjenta na szereg specjalistycznych badań, czasami w dobrej wierze, gdyż jest perfekcjonistą, i chce wykluczyć różne zagrożenia, czasami dlatego, że chce się asekurować, może też dlatego, że chce na dłużej zatrzymać pacjenta przy sobie, lub też pokazać mu, jaki on - lekarz jest ważny. Tak czy owak: pacjent nabiera przekonania, że skoro nad nim dumają, kiwają głowami, gruntownie go badają, to na pewno jest ciężko chory.

Nie jest to prosta sprawa, każdy pacjent jest inny, lekarz nie jest wszechwiedzący, ta sama informacja, tak samo podana, jednego uspokoi, innego przerazi. Można by powiedzieć, że lekarz powinien wyciszać lęk, oddziaływać pozytywną sugestią, ale... mój znajomy chirurg-stomatolog kontrargumentuje: jeśli uczestnikowi zabawy, gdzie połamano mu szczękę, nie wyjaśnię następstw zaniechania leczenia i on go nie podejmie, to dopiero byłyby konsekwencje. No jak tu nie postraszyć chorego, żeby się solidnie leczył!

A co z błędem jatrogennym u uzdrowicieli? jeśli w wyniku tego artykułu każdy z nas choć przez chwilę się nad tym problemem zastanowi, to ja uznam, że cel swój osiągnąłem. To nie jest tak, że my jesteśmy nieomylni, a tylko lekarze są źli. Jest nas w Polsce kilkadziesiąt tysięcy, różne mamy przygotowanie, doświadczenie, różne specjalności. jeśli zielarz serwuje pacjentowi kolejną porcję ziół, to on, tak na dobrą sprawę, nie ma możliwości przestraszyć chorego, chyba że jest gadułą... Inaczej jest z bioenergoterapeutą, który wyczuwa różne zakłócenia w aurze. Moim zdaniem tu powinna obowiązywać zasada: im mniej powiem, tym lepiej dla pacjenta. Zupełnie inaczej jest ze specjalistami od diagnozowania. Mam na myśli chiromantów, jasnowidzów, różnych wróżów, irydologów itp. bądźmy szczerzy, jeśli przyjdzie do nas starszy człowiek, to po co mu mówić co on ma zużyte. Wiadomo, wiek ma swoje prawa. Jego trzeba wyciszyć, maksymalnie mu pomóc, ale nie wolno potęgować w nim lęku przed starością. Wręcz przeciwnie, ten lęk należy skasować.

Wielu uzdrowicieli, czy podających się za nich, ma dobrą wizualizację i coś widzi. Tylko, że między wizualizacją i jasnowidzeniem jest jakaś różnica. Opowiadała mi pacjentka, jak podający się za jasnowidzącego, powiedział jej, że przekwitnie w 37. roku życia, a miała wówczas lat 34. Dzisiaj ma lat 50 i regularnie miesiączkuje. Dla tej kobiety był to ciężki uraz psychiczny, a ten niby-jasnowidz zaspokajał w ten sposób swoją potrzebę znaczenia. Musimy pamiętać, że sugestią można pacjenta uzdrowić, ale też można wyprawić go na tamten świat.

Moim pacjentom tłumaczę, że najlepiej byłoby, gdyby przeszli u mnie prewencyjną terapię, a dopiero później zrobili badania lekarskie, które wykazałyby, że są całkowicie zdrowi. I wtedy mogliby nawet pomyśleć, że niepotrzebnie do mnie chodzili.

STANISŁAW KWASIK

 
33. Piękną być PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, listopad 2001 r.




PIĘKNĄ BYĆ




Z poziomu mistycznego otrzymałem takie oto przesłanie: „Kobieta, która nie czuje się piękną – więdnie”.



Panie stroją się, wdzięczą, wabią - to jest oczywiste, taka jest ich natura. W moim uzdrawianiu duchowym kieruję się przekazami. Jeśli otrzymałem takie właśnie przesłanie, to znaczy, że płci pięknej do zdrowia, szczęścia i …rozwoju duchowego - nie wór siermiężny, ale - poczucie piękna ciała jest konieczne. Można by powiedzieć: mistyka upomniała się o kobiety. Rzecz jasna – są też i inne wartości – nie wchodzą one jednak tym razem w zakres moich rozważań. Jeśli kobieta ma niską ocenę swojego wyglądu, kompleksy - wówczas zaczyna się problem, niekiedy nawet dramat: ucieczka w choroby, wycofanie się z życia, bywa, że prowadzące aż do samounicestwienia.

Z moimi pacjentkami robię taki test: w czasie seansu medytacyjnego z wizualizacją każę zobaczyć siebie  i postawić sobie ocenę za wygląd - od jedynki do szóstki - jak w szkole. Okazuje się, że większość pań, nawet te młode i atrakcyjne, oceniają siebie bardzo nisko. Często stawiają sobie jedynki, nawet zera. Wyraźnie widzę, że własna ocena nie ma większego związku z rzeczywistym wyglądem. Przykłady:



ZASTRZYK DOBREJ ENERGII



I. Beata. Mam 24 lata, 175 cm wzrostu i 56 kg wagi. Od urodzenia cierpiałam na jadłowstręt (anoreksja nervosa) i było to moim przekleństwem. W wieku 17 lat nastąpiło zaostrzenie choroby - pobyt w szpitalu, rozmowy z psychologiem. Strach, nieufność wobec płci przeciwnej i w ogóle ludzi. Coraz większe zamknięcie się w sobie. Wszelkie moje związki z mężczyznami kończyły się zanim się... rozpoczęły, za co obwiniałam siebie. Próbowałam sobie pomóc, niestety...

Pan Kwasik - mężczyzna, zawsze jakaś niepewność; okazuje się ciepły, miły, godny zaufania, kieruje mną. Zamykam oczy, w wyobraźni przenoszę się do mojego domu, spokojnie patrzę na siebie, mam postawić ocenę za swoje ciało. Stawiam jedynkę, bo: szczupła, chuda, za mały biust. Poczułam energię od pana Kwasika - mrowi całe ciało. Prowadzący coś zabiera, oczyszcza, zdejmuje jakieś blokady, zrywa obręcze wokół ciała, coś wymienia. Rozmawiamy. Teraz czuję się lepiej w moim ciele - stawiam sobie czwórkę. Tańczę. Powoli widzę i czuję jak zaokrąglają się moje kształty i pragnę, aby tak było. Dostaję zastrzyk dobrej energii - fala ciepła napływa i ogarnia moje ciało. Z każdą chwilą coraz bardziej ją chłonę, poddaję się temu i czuję się lepiej. Patrzę na siebie i widzę... szóstkę: ciało zaokrąglone tak jak chciałam, czuję swój ciężar, jestem zadowolona. I wówczas pozwalam mojemu chłopcu patrzeć jak przed nim i dla niego tańczę, przeciągam się. Jestem kobietą, piękną kobietą.

Ta młoda, piękna kobieta - na mój gust - mogąca uchodzić za ozdobę salonów, oceniała się bardzo nisko, na jedynkę. ktoś zdrowo myślący mógłby powiedzieć, że coś takiego w głowie się nie mieści. Proszę zwrócić uwagę na fakt, że wcześniej ona chorowała na anoreksję, czyli odchudzanie się, bo była „za gruba”. A ileż to szczupłych dziewcząt nieustannie głodzi się? Czyż nie mają one zaburzonego obrazu siebie i nie wymagają terapii?



WSZYSTKO SIĘ ZMIENIŁO



II. Magda, 17 lat, 165 cm rozrostu, 66 kg wagi. Nie mogłam znieść własnego odbicia w lustrze. Nadmierne kilogramy oraz inne mankamenty mojej figury powodowały, że zamykałam się przed światem. Unikałam kontaktów z rówieśnikami, a najbardziej miejsc, gdzie było najwięcej młodzieży - różnych dyskotek i klubów. Przez to, że stawałam się coraz bardziej zakompleksiona, moje kontakty towarzyskie ograniczały się do kilku znajomych i ja nie miałam odwagi tego zmienić.

Ludzie, których spotykałam na ulicy czy w szkole, patrzyli na mnie z pogardą, bo zaczęli dostrzegać moje obfite kształty, i to powodowało, że coraz bardziej zaczęłam wierzyć w swoją otyłość i brzydotę. Bywało i tak, że chciałam się ukryć w ciemnym kąciku i stać się niewidzialną dla świata. Nawet coraz bardziej zaczęłam utwierdzać się w przekonaniu, że jestem osobą nikomu - a nawet samej sobie - niepotrzebną.

Jednak to wszystko się zmieniło, gdy poddałam się terapii mgr. Stanisława Kwasika. Już w czasie pierwszej wizyty całkowicie zmieniłam widzenie siebie. Podczas seansu - w swojej wyobraźni - jeszcze raz zobaczyłam siebie i pod wpływem energii, którą otrzymałam od pana Kwasika, i którą wyraźnie widziałam i czułam, zaczęłam siebie dostrzegać w innym świetle. Moje ciało, które kwalifikowało się na jedynkę, zaczęło stawać się piękniejsze. Grube uda, czy szerokie biodra zaczęły być szczuplejsze i ładniejsze. Wady, które mnie tak prześladowały, przestały istnieć. Na koniec seansu mogłam stwierdzić, że jestem w pełni zadowolona ze swojego wyglądu. Doszłam do wniosku, że moje ciało zasługuje na jak najwyższą ocenę. Nawet umiałam głośno powiedzieć, że jestem piękna, na szóstkę.

Tak jak Beata, również Magda oceniała się na jedynkę. Ta z kolei - patrząc na tabele - miała lekką nadwagę, choć jej - tak naprawdę - nie było widać. Ładnie zbudowana dziewczyna, czarne, długie po pas włosy, miła, piękna buzia - cóż można jeszcze chcieć? Dobrze mi mówić, kiedy ta młoda osoba przeżywała dramat: ludzie z pogardą patrzą na moją otyłość i brzydotę. jeśli mamy do czynienia z zaburzonym obrazem siebie, to - po prostu - trzeba ten obraz zmienić. Wbrew pozorom - operując odpowiednimi energiami - nie jest to takie trudne. Owszem, zdarzają się oporni pacjenci na wszystko, ale tak jest w każdej dziedzinie życia.

Energie z wysokiego mistycznego poziomu są bardzo silne, precyzyjne i inteligentne. Niekiedy - u wyjątkowo medialnych pacjentów - taki obraz zmieniam w ciągu... sekund. Pamiętam pacjentkę, po pięćdziesiątce - z zawodu ekonomistkę, stąd pewnie jej biegłe posługiwanie się liczbami - którą pytam, jaką ocenę sobie stawia za ciało, a ona bez namysłu: mniej niż zero, minus dwa. To ja jej na to: zmienię pani ciało, oczywiście na poziomie energetycznym w zakresie widzenia siebie. „Brzydkie” ciało odeszło, w to miejsce weszło młode i piękne. Dosłownie po sekundach usłyszałem, że jest młodą laską na szóstkę. Czasami zmieniam tylko te części ciała, które pacjentce się nie podobają, np. nogi - w miejsce niezgrabnych wchodzą najpiękniejsze nogi świata. jeśli jest to jedyny problem kobiety, to jej do szczęścia często nic więcej nie potrzeba.



20 LAT UDRĘKI



Ten zaburzony obraz siebie nie jest sprawą błahą, może poważnie zaważyć na życiu. Jedna z moich pacjentek mówi mi, że cierpi na nerwicę. Szukamy przyczyn. I oto co słyszę: nigdy nie przeżyłam orgazmu. Była już po czterdziestce, 20 lat stażu małżeńskiego. Dlaczego? W czasie stosunku myślała tylko o jednym: jak mąż może pieścić tak brzydką kobietę. Jej samoocena - jedynka, a według mnie była nawet interesująca. Po zmianie obrazu siebie - w czasie następnego spotkania - powiedziała mi, że w ramionach męża czuje się już cudownie i, ... nie ma już nerwicy. Te 20 lat udręki to nie tylko kwestia doznań miłosnych, ale również zagrożenie chorobami kobiecymi: jako odreagowanie niechęci do seksu, albo jako pretekst do unikania partnera. To również zagrożenie dla związku - mężczyzna może trafić w inne objęcia lub np. zacząć pić.

Są takie profesje, gdzie poczucie piękna ciała kobiecie jest szczególnie potrzebne - myślę o aktorkach, piosenkarkach, sportsmenkach. Słyszy się, że aktorki mają tremę. Czy jest to tylko lęk przed zagraniem roli, a może również lęk przed oceną wyglądu? Pracowałem kiedyś z młodą siatkarką - na treningach była znakomita, a na zawodach knociła. Miała lekką nadwagę. Na treningach byli sami swoi, a na zawodach kibice, głównie młodzi chłopcy. Jej podświadomość nie tyle interesowała się grą, ile oceną ciała: jak wypadnie - rozebrana do stroju sportowego - w oczach chłopaków.

Biologiczne prawo przedłużenia gatunku nakazuje wszystkim istotom żywym, również ludziom, rozmnażać się. W całej biologii tylko ludzie znają pojęcia: być brzydkim, czy mieć grzeszne ciało. I tylko my mamy tego typu problemy. Kobieta, która czuje się nieatrakcyjna, ma poczucie grzeszności ciała, wpada w lęk, w panikę, że nie spełni tego biologicznego nakazu.

Rozważania mojego artykułu dotyczą również tzw. wieku przeźroczystego u kobiet. Kiedyś były to panie po czterdziestce, teraz pewnie po pięćdziesiątce, gdyż te pierwsze trzymają się coraz mocniej. myślę, że trzeba tu podejść indywidualnie. Na czym ten wiek polega? Otóż idąc ulicą kobieta ma uczucie, że wzrok idącego z naprzeciwka mężczyzny przechodzi przez nią, jak przez szybę i idzie dalej. Wcześniej - gdy była młodsza - czuła, że wzrok ten zatrzymywał się na niej: była więc w zainteresowaniu. Teraz wypadła z gry i... wpadła w lęk. Chodzą zatem takie panie od lekarza do lekarza, od uzdrowiciela do uzdrowiciela, i nikt im pomóc nie może. A one chcą być tylko piękne i młode! I tu kłania się uniżenie moje podejście: zmienić obraz siebie, właśnie na piękną i młodą.

Problem bycia „przeźroczystą” dotyczy również młodych kobiet, które mają niską samoocenę wyglądu ciała.

Moja żona Teresa, poetka pisząca jeszcze do szuflady, natchniona tymi ostatnimi moimi przemyśleniami, napisała taki oto wiersz:

Przeźroczysta

Kobieta wiekowa,

Choć się nie chowa,

Choć tak uroczysta,

To jest – jak szklanka przeźroczysta.

Nie zatrzymują się na niej spojrzenia,

Nikt jej już nawet nie ocenia.

Szklana kobieta … szklana pogoda …

Łzy płyną po szkle … odeszła uroda.

Nerwica - rozumiana potocznie - to jest taki worek, w którym wszystko się zmieści: i ta prawdziwa nerwica, i ta reakcja nerwicowa, i te wszelkie niezadowolenia z życia, i... ten brak poczucia piękna ciała. O prawdziwym zdrowiu można mówić dopiero wtedy, gdy się to wszystko wymiecie.

STANISŁAW KWASIK



UZDRAWIACZ”, luty 2002 r.



PIĘKNĄ BYĆ – CZĘŚĆ II


W „Uzdrawiaczu” z listopada ubiegłego roku zamieściłem artykuł pt.: „Piękną być”. Zdaję sobie sprawę, że podejście do tematu kobiecego piękna może być wielorakie, a nie chcąc być posądzony o męski szowinizm, poprosiłem współpracujące ze mną panie o wypowiedź w tej kwestii.

I. Bycie piękną to zarówno coś materialnego, jak i duchowego. Jest to coś wynikające z estetyki, jak i z etyki. Piękna kobieta to nie tylko ładna buzia, zgrabna sylwetka, ale i również takie jej wnętrze. Na to jednak kobiety nie zwracają już tyle uwagi - może dlatego, że taki schemat postrzegania siebie narzucają im mężczyźni.

Cechy zewnętrzne i wewnętrzne są na równi istotne. Piękno wnętrza emanuje na zewnątrz. Ono niejako otula swą subtelną energią materię - to co fizyczne. Ono dodaje jeszcze większego uroku kobiecie. Instynktownie z taką kobietą chce się po prostu przebywać.

Jak brzmią słowa wypowiedziane na głos: piękną być...? Czuje się rozchodzące przyjemne ciepło - delikatne wibracje tych słów lekko poruszają wnętrze ciała. Być piękną na poziomie duchowym to być przepełnioną jasnymi i czystymi energiami mistycznymi, które rozświetlają ciało, tworząc wokół niego aurę, czyli energetyczną powłokę. To pole promieniowania elektromagnetycznego daje informację o danej osobie. Jest ono o różnorodnej częstotliwości, rozmiarach, układzie kolorów, stopni ich jasności i czystości. Kolory mówią co człowiek myśli, czuje, jakie są jego pragnienia, jak oddziałuje na otoczenie.

Aura osoby rozwiniętej wewnętrznie mieni się jasnymi i czystymi kolorami energii, które w swej treści są przede wszystkim nośnikiem bezwarunkowej miłości. Blask osoby na tym poziomie pozbawiony jest relatywizmu. Istnieje on bez zabarwień ludzkiego subiektywizmu. Jest to jedność piękna zewnętrznego i wewnętrznego. Nie istnieje już rozdarcie na to co ładne i brzydkie.

W naturze kobiety jest zakodowane, że chce czuć się piękna. Ona jest nią zawsze, ale nie zawsze jednak tak odczuwa. Dzieje się tak, gdy kanał przepływu informacji w tej materii jest zabrudzony. Gdy wewnętrzny głos mówi jej, że jest nieładna, nieatrakcyjna, wówczas to NIE jak gdyby było zapisane wszędzie: w duszy i ciele, na wszystkich poziomach, i wyraża się w jej postawie życiowej. Czuje się źle, więc ucieka w chorobę, aby w ten sposób zwrócić na siebie uwagę. Choroba jest dla każdego człowieka drogowskazem i trzeba pojąć jej sens. Potrzebna jest dla zrównoważenia świata fizycznego i sfery duchowej.

Wystarczy oczyścić kanał przepływu informacji i chory zmienia postrzeganie swego ciała, i otaczającej go rzeczywistości. Do jego wnętrza napływają energie duchowe uzdrawiając go i kodując na mistyczne bycie pięknym. Sprawiają, że łagodnie przetransformuje się i poszerza świadomość; tworzy się niezwykła wrażliwość. Osoba taka poznaje siebie, uświadamia sobie swoje problemy, lęki, zaczyna wierzyć w siebie i swoje możliwości, rozwija kreatywność i odkrywa własną moc. Energie te mają wpływ na rozwój duchowy.

Piękna kobieta to jak lśniący kwiat lotosu. Zachwycają się nią nie tylko z powodu jej zewnętrznego powabu ciała, ale i jej niesamowitego wewnętrznego uroku. Chyba nie bez powodu lotos jest symbolem rozwoju duchowego. Można więc rzec: kobiety bądźcie jak lotos.

Istnieje taka reguła: to co wypromieniowujemy, to samo też przyciągamy do siebie. Każdy postrzega świat inaczej i go odmiennie tworzy, gdyż człowiek widzi wszystko przez pryzmat czystości własnej aury, np. jeżeli czymś w danym momencie się zachwycamy, to jednocześnie otwieramy się na to coś. W zamian otrzymujemy od tego czegoś to samo, gdyż wszystko działa na zasadzie reakcji. Dając piękno, otrzymujemy je. Bycie w pełni tego świadomym sprawia, że jesteśmy zasilani przez energie mistyczne. Ich moc koi duszę, daje siłę, uwalnia od chorób, uszlachetnia myślenie i odczuwanie. Mistyczny kod piękna będzie trwał w człowieku, dopóki on będzie chciał trwać w nim. Tak więc otwierajmy się na niego, awansujmy coraz wyżej i wyżej, rozwijając swoją wrażliwość i otrzymując w zamian coraz więcej ze świata duchowego.

LIDIA




II. Piękno ciała lub przeciwnie: brzydota czy otyłość są stanami umysłu. Jeżeli czujemy się otyli, należy zastanowić się przed czym chcemy się schować w pogrubionej o kolejną warstwę tłuszczu zewnętrznej powłoce ciała. Otyłość nie pojawia się zaraz. Potrzeba trochę czasu, aby nasz stan psychiczny, nasze stresy, problemy zostały - tu i ówdzie - przetransformowane na fałdki tłuszczu. Dlatego niekiedy trudno jest połączyć otyłość z problemami psychicznymi, które ją wywołały. Odmawianie sobie jedzenia jest jedynie formą karania siebie. Szczupłość należy poczuć w sobie: „odchudzić”, czyli oczyścić najpierw psychikę, aby ten sam proces mógł się dokonać na poziomie fizycznym.

Podobnie jest z akceptacją swojego ciała takiego jakie ono jest, w takich, a nie innych proporcjach i wymiarach. Czy nadmiar tkanki tłuszczowej lub jakiś defekt urody musi przeszkadzać nam w tym, że jesteśmy piękne? Zdecydowanie nie! Najpierw należy poczuć się dobrze ze sobą. Z każdym dniem coraz bardziej lubić siebie. Oczywiście nie zwalnia nas to od obowiązku (przyjemności) dbania o swój wygląd i swoje ciało. Pokochać siebie i swoje ciało to znaczy dać sobie i ciału to czego potrzebujemy. Może to być chwila gimnastyki lub ruchu na świeżym powietrzu, może trochę relaksu, snu, może jakaś maseczka na skórę czy zabieg kosmetyczny, a może wizyta u fryzjera, gdyż tym razem to włosy proszą o uwagę... Jeśli pokochamy siebie - w naszym rozważaniu - w zakresie ciała, zaczniemy wyczuwać czego ono naprawdę potrzebuje i czego się domaga. Ono mówiło do nas od dawna, ale nie chciałyśmy go słuchać. Czyż wsłuchujemy się w prośby i wysłuchujemy potrzeby kogoś, kogo nie lubimy czy wręcz nienawidzimy? Oczywiście, że nie. Chętnie natomiast zaspokajamy, a nawet wyczuwamy i przewidujemy potrzeby osoby, którą kochamy, która jest nam emocjonalnie bliska.

Kochające siebie i bardziej zadbane zewnętrznie sprawimy, że polubią nas inni. Będą czuć się dobrze w naszym towarzystwie, a my poczujemy się dowartościowane wewnętrznie i zewnętrznie. Świat również wyda nam się piękniejszy. Zaakceptujemy jego wady.

To samonapędzający się mechanizm. Należy tylko uwierzyć, że istnieje i działa oraz wziąć się do pracy nad pokochaniem siebie. Tylko tyle, albo aż tyle!

JOLANTA


III. Mam 44 lata, od 22 lat jestem mężatką. Do pana Stanisława Kwasika przyjechałam pracować - jako medium - nad synem chorującym na padaczkę, choć i ja wymagałam pomocy. Osiem lat temu wycięto mi prawy jajnik z uwagi na torbiel. Po tej operacji miałam pełny brzuch wody. Gdy teraz badałam się u profesor ginekolog, powiedziała mi, że mój stan był tak poważny, że powinnam już nie żyć, a że tak się nie stało, to tylko dzięki silnej woli życia. Rzeczywiście zaczęłam walczyć o swoje istnienie: stosowałam akupresurę, przeszłam na wegetarianizm, uprawiam jogę. Obecnie powinnam mieć wycięte wszystko, bez gwarancji, że nie będzie przerzutów.

W czasie seansu u pana Stanisława poczułam wyraźne uderzenie gorąca na dół brzucha i czułam, że to się zaczyna goić. Uświadomiłam sobie istotę mojego problemu zdrowotnego. Byłam oziębła, nie cierpiałam obcowania z mężczyzną. Na samą myśl o zbliżeniu przechodziły mnie ciarki. I właśnie ta oziębłość doprowadziła mnie do ciężkiej choroby, a moje małżeństwo do poważnego kryzysu.

Okazało się, że jestem zablokowana na kilku poziomach energetycznych. Zaczęliśmy analizować moje życie płodowe. To co ujrzałam było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Tę oziębłość wprowadziła we mnie matka na tym etapie mojego życia. Tam w łonie został mi założony energetyczny pas cnoty - odczułam go i zobaczyłam jako metalową obręcz na biodrach, żeby mnie uchronić przed tymi sprawami. Dalej, miałam związane nogi, żebym ich nie mogła rozkładać, na głowie miałam obręcz - żebym nie myślała o tych sprawach. Matka tak mnie ustawiła, jaka sama była. To wszystko należało przepracować. Wykasować to odrabianie przez matkę pańszczyzny i wprowadzić nową treść, że przeżywała ona rozkosz. W ten sposób zostałam przeprogramowana na prawdziwą kobietę. Od strony energetycznej wyglądało to tak, że te wszystkie pasy, obręcze, pęta zaczęły ze mnie schodzić. Jeszcze w ten sam dzień - jak spacerowałam po mieście - zaczęłam, ku mojemu zdziwieniu, być zalotna. Biodra same się wabiąco poruszały i zaczęło sprawiać mi przyjemność, że mężczyźni zwracają na mnie uwagę. Gdy pojechałam do domu, było mi z mężem cudownie. Mogę powiedzieć, że pan Kwasik uzdrowił mnie nie tylko z oziębłości, ze wstrętu do mężczyzn, ale także uratował moje małżeństwo. Również nastąpiła poprawa, jeśli chodzi o choroby kobiece.

Później, gdy pracowałam nad synem jako medium i wczułam się w jego przeżycia w moim łonie, to wyraźnie odczułam, jak on odbiera to moje odrabianie pańszczyzny z mężem. Po prostu przez to stał się niedowartościowany jako mężczyzna. Gdy syn ssie moją pierś - odczuwa kłucie w wargach, zapisuje się ono jako kłucie w mózgu. Odjęło mu pół głowy, prawą stronę, tam gdzie jest nieprawidłowy zapis EEG - padaczka. Czuję mocny chłód w głowie. Po przepracowaniu tego kłucia i chłodu syn wszedł w błogostan. Te emocje, które przekazałam synowi w czasie karmienia piersią to gorycz życia, którą otrzymałam tą samą drogą od mojej matki.

HALINA



W czasie mojej dwunastoletniej już praktyki uzdrowicielskiej przeszedłem drogę od psychobioenergoterapii do uzdrawiania duchowego i w swym rozwoju idę dalej. Moi pacjenci wymagają ode mnie przede wszystkim jednego: skuteczności! Często funkcjonuję jako przysłowiowa ostatnia deska ratunku. jeśli mam uzdrowić pacjenta, którego właśnie jakaś klinika wypisała z rozpoznaniem nieuleczalności, to nie mogę powielać ani lekarza, ani psychoterapeuty, bo oni w tym procesie leczenia już byli. Ja muszę wzbić się na oryginalność, odejść od przyjętych schematów myślenia, łamać tabu.

Z jednej strony piszę o uzdrawianiu duchowym, o mistycznej energii, a z drugiej - o kobietach i ich... kobiecości. Zdaję sobie sprawę, że takie zestawienie może niektórych razić czy dziwić. Człowiek jest jednak całością. Wszystkie funkcje organizmu należy traktować z należytą uwagą i powagą. Najpierw jest rozwój biologiczny, później społeczny, a dopiero duchowy. Jeśli ma się poblokowane dwa pierwsze etapy, to nie ma mowy o rozwoju duchowym. W takiej sytuacji, jeśli ktoś sili się na duchowość, to osiąga tylko... neurotyzm.

Taką postawę Halina o mało co nie przypłaciła życiem. Ta jej postawa, dotąd jedynie słuszna, położyła się też cieniem na małżeństwie. Trafiła do mnie, przejrzała, jest mi głęboko wdzięczna. Kiedyś miałem pacjentkę, po kilku operacjach onkologicznych, w związku z przerzutami - rak narządów kobiecych. Odrzuciła moje rozumienie istoty jej choroby, twierdząc, że do niego nie dojrzała i przerwała terapię. Okazuje się, że nawet perspektywa odejścia nie jest w stanie przełamać tych silnie zakorzenionych wzorców myślenia. Mam nadzieję, że lektura moich artykułów choć trochę je zmiękcza.

STANISŁAW KWASIK

 

Załącznik nr 1

Piękną być! Jak trudno było mi pomyśleć - nie mówiąc już - o wypowiedzeniu tego na głos. Mam 44 lata, a nigdy nie czułam się ani piękną, ani zgrabną dziewczyną, później kobietą. Nerwica, lęki, poczucie niskiej wartości, to wszystko urosło we mnie do tego stopnia, że już nie mogłam poradzić sobie z całym moim życiem. Wszystkie kontakty z mężczyznami kończyły się, zanim się jeszcze zaczęły. Mężczyźni nie zwracali na mnie uwagi, co utwierdzało mnie w przekonaniu, że nic nie jestem warta, że jestem brzydką kobietą. Nie założyłam rodziny, nie czułam się dobrze sama ze sobą. I tak zaczęłam szukać pomocy. Znalazłam ją w gabinecie Pana Stanisława Kwaska. Na pytanie Pana Stanisława, jak oceniam siebie pod względem atrakcyjności wyglądu, oczywiście odpowiedziałam, że na jedynkę. Moje wszystkie czarne myśli były tak zakorzenione we mnie, w moim umyśle i duszy, że Pan Stanisław długo musiał nad nimi pracować Energią. A skąd się wzięły te czarne myśli we mnie to już zupełnie inna historia. Po zdjęciu ze mnie wszelkich blokad i złych myśli czuję się zupełnie inną osobą. Lżejszą na duszy, na ciele. Czuję się zgrabną i piękną kobietą, wiec już z podziwem mogę oglądać się nago w lustrze, co wcześniej było nie do przyjęcia! Ale nie tylko moje ciało stało się piękne. Ogromnie dużo zmieniło się w mojej duszy. Na wiele spraw patrzę zupełnie inaczej. Ze zrozumieniem i bez osądzania. Za tę wielką przemianę chciałabym bardzo podziękować Panu Stanisławowi Kwaskowi. I za to, że Jest i pomaga zagubionym ludziom takim jak ja.

Bardzo dziękuję.

Zofia

Załącznik nr 2

Pana Stanisława Kwasika po raz pierwszy odwiedziłam w 2015 roku i sporo rzeczy zostało przerobione. Na namacalne efekty nie musiałam czekać długo. Jednym z nich były piersi - z rozmiaru słabe „B” urosły do ładnego „C”, co jest widoczne gołym okiem: ładnie się zaokrągliły, zrobiły się jędrne, bije od nich jakaś nieokreślona pozytywna energia. Stałam się bardziej zadowolona z siebie, zalotna. Przestałam się wstydzić, krępować, nabrałam pewności siebie. Jako że poprawiła mi się też postawa i się wyprostowałam, piersi wyglądają jeszcze lepiej. Mam 170 cm wzrostu.
Moja kolejna wizyta u Pana Stanisława miała miejsce w 2016 r. Od samego początku sesji poczułam wyraźne mrowienie w piersiach i wiedziałam, że nadal rosną. Obserwuję ich powiększanie się cały czas. Zostały mi też "zamienione energetycznie" brodawki sutkowe - wcześniej miałam dość duże, jasne, nie podobały mi się... Teraz mam mniejsze, ciemniejsze, delikatniejsze. Co więcej, piersi są bardziej wrażliwe na dotyk, czerpię zatem więcej stąd przyjemności. Dodam, że mam 27 lat i biust w tym wieku, zgodnie z wpajaną nam nauką, już sam z siebie nie rośnie. Teoretycznie! :)
To wspaniałe, że u Pana Stanisława odblokowuje się jedna rzecz, a za nią następuje wiele innych pozytywnych zmian, również w życiu. Dziękuję za pomoc!
Elżbieta

 
32. Opowieści prababci PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, marzec 2001 r.



OPOWIEŚCI PRABABCI


W pobliżu miejscowości, w której się urodziłam, rozciąga się duża, porośnięta krzakami góra. Stare podania donoszą, że podobno kiedyś, bardzo dawno temu, na tej górze, było otoczone fosą miasto. Góra ta znajduje się między wsiami Justynówką, a Majdanem Górnym, w okolicy Tomaszowa Lub., natomiast miasto to nazywało się Medno. Ludzie mówili, że w czasie pierwszej wojny światowej, Niemcy mieli je zaznaczone na mapach. Gród ten został spalony przez nieprzyjaciela, który nie mogąc zdobyć go siłą, uciekł się do podstępu. Gołębiowi przymocowano zapalony kawałek drewna; usiadł on na drewnianym budynku; wybuchł pożar i od tego całe miasto spłonęło. Obecnie góra ta nie jest uprawiana rolniczo, a jedynie w Święta Wielkanocne zbiera się tam młodzież, bo należy to jakby do tradycji.

50 lat temu, gdy byłam małą dziewczynką, żyła jeszcze moja prababcia; wówczas miała ponad 80 lat. Sędziwą staruszkę często odwiedzało, szczególnie w długie zimowe wieczory, liczne grono jej wnuków i prawnuków. Prababcia znała dużo bajek; nas najbardziej interesowały te „prawdziwe”, dotyczące góry.

My dzieci, siadałyśmy wokoło niej, a ona snuła opowieści, o których często słyszała w czasach swojej młodości, że po tej górze chodzili różni eleganccy panowie, którzy wychodzili ze znajdujących się w niej lochów. Podobno jeszcze niedawno odkrywano głębokie, podziemne korytarze, które teraz są już pozasypywane. Ludzie opowiadali, że ci eleganccy panowie, zamiast butów, mieli kopytka, i że były to diabły przybierające ludzkie postacie. Wystarczyło się jednak przeżegnać, a zjawy te znikały. Ci eleganccy panowie pojawiali się chłopom pracującym na polu w pobliżu góry, proponowali im spacery po podziemiach, a jeśli dali się oni na nie namówić, to raczej już do domu nie wracali; przepadali. Nie wiadomo, co się z nimi stawało. jeśli zdarzyło się, że wrócili, to mieli tak poprzestawiane w pamięci, że w żaden sposób nie potrafili wskazać wejścia do tych podziemi, ani też opowiedzieć o tym, co widzieli. Nie wiedzieli też, czy zawarli pakt z diabłami. A może było tak, że ci chłopi, co zawarli pakt, to wracali, a ci, co nie chcieli, to przepadali? Nie wiadomo. Zawsze pozostanie pytanie, dlaczego chłopi wchodzili w jakiekolwiek układy z diabłami, skoro mogli przepędzić je znakiem krzyża. Prababcia, mimo swej - w naszej ocenie - wielkiej wiedzy o górze, nie potrafiła wyjaśnić wszystkich wątpliwości.

Po takich „bajkach” często nie mogłam zasnąć w nocy i do dzisiejszego dnia pamiętam te opowieści. Poza tym opowiadała też, że gdy chłopi wracali z miasta - z jarmarków, a odbywały się one co tydzień, to nierzadko po drodze zabierali jakichś zmęczonych, samotnych piechurów. Czasami na wóz brali leżące na gościńcu zwierzęta: cielaki, świniaki. I wtedy to wszystko przemieniało się w siłę nieczystą; konie parskały, stawały dęba, nie chciały ciągnąć.

Również, niedaleko mojej miejscowości, znajduje się miejsce polodowcowe, gdzie jest dużo olbrzymich głazów. Prababcia mówiła nam, że tam wieczorami straszy, że pokazują się dusze błądzące jako świetliki. Widać też było różne postacie, słychać płacz dzieci. Kiedyś z bratem wybrałam się w to miejsce po wrzos, gdyż potrzebny był do kąpieli małego kuzyna. Z duszą na ramieniu narwaliśmy go wśród tych głazów i szybko zaczęliśmy iść do domu. W pewnym momencie odwróciłam się, zobaczyłam za nami obłok kurzu, który szybko posuwał się w naszym kierunku, i jakby nas dopędzał. Zaczęliśmy biec ile sił w nogach, Aby jak najszybciej oddalić się stamtąd. Gdy dotarliśmy do szosy, to okazało się, że po tej polnej drodze jechała furmanka, i ona to ciągnęła za sobą ten obłok. Do tej pory widzę ten posuwający się kurz, ale co myśmy oboje z bratem wtedy przeżyli, trudno uwierzyć. A wszystko to dzięki naszej prababci, która szpikowała nas takimi opowieściami nie z tej ziemi.

Chłopcy, tzn. moi kuzyni, tym się pasjonowali, ja natomiast bardzo to przeżywałam. I teraz po latach, gdy jestem na tej górze, oglądam się wokoło, bo czuję dziwny lęk, czy akurat nie pokaże się jakiś nieznajomy z dawnych opowieści. Dziwne, z upływem czasu, często wracam myślami do lat dziecięcych, młodzieńczych, a lata wieku średniego nie mają takiego znaczenia.

Regina



Pacjentka ta szukała u mnie pomocy, gdyż była chora. Cierpiała na niedomykalność zastawki serca, nerwicę, drżenia ciała. O opowieściach prababci dowiedziałem się dopiero po kilku miesiącach; te obrazy pojawiły się nagle w czasie jednego z seansów. Być może nie mówiła mi o tych bajkach, gdyż nie uważała tego za sensowne.

Dla istoty mojej terapii ważne jest to, aby pacjenta od pamięci takich przeżyć uwolnić, gdyż są one chorobotwórcze. To, czy są one uświadamiane, czy głęboko skryte, jest już mniej ważne. W swoim obrazie pacjentka zobaczyła, że jest na tej górze, widzi bardzo przystojnych, przyjemnych panów, ubranych w smokingi, z kopytkami. Zapraszają ją do zwiedzania lochów. Ona stara się uciekać, panicznie się boi, brakuje jej tchu. leżąc u mnie, fizycznie odczuwa, jak przez jej całe ciało przechodzą ciarki, dreszcze, bolą ją nogi.

W czasie następnego seansu zgłasza mi, że przez ostatni tydzień, miała bóle w nogach. coś z niej w ten sposób wychodziło. Czy te bóle miały tylko związek z opowieściami prababci? A może również i z innymi przeżyciami, które też odreagowywałem? Słyszę od pacjentki, że niedługo po śmierci prababci, miewała bóle nóg. Matka do lekarza z nią nie chodziła, tylko sama czymś jej nogi nacierała. Gdy obecnie lekarz, lecząc jej serce, pytał, czy w dzieciństwie nie miała bólów reumatycznych, zaprzeczyła, gdyż o nich zapomniała.

Jaki związek mogą mieć bajki prababci, chore serce i bolące nogi? Otóż, w pacjentce, na nieuświadamianym poziomie, nieustannie, w noc i w dzień, jak katarynka, funkcjonował obraz: uciekaj przed diabłami. Wówczas szedł odpowiedni impuls do nóg, które przez to napinały się jak do ucieczki. Odpowiednio, impuls do serca polecał: pompuj tyle krwi, aby nogi mogły uciec. A tu nogi nie uciekają, serce pracuje ponad miarę. Stąd bóle nóg, problemy z sercem. Proszę sobie wyobrazić, że ta katarynka grała w pacjentce przez 50 lat, powodując niecelową mobilizację organizmu, niepotrzebnie zużywając energię życiową, degenerując stawy, serce i inne narządy. Stąd oczywisty wniosek: im więcej uwolnimy z siebie takich chorobotwórczych zapisów, tym będziemy zdrowsi. No i my dorośli, nie straszmy dzieci.

STANISŁAW KWASIK


 

Załącznik nr 1

Czytając ten artykuł powróciły moje lęki i strach, który przeżyłam będąc dwu- lub trzyletnim dzieckiem. Mama zostawiła mnie u jakiś obcych ludzi, którzy mieli się mną zaopiekować. Nie pamiętam ile czasu u nich spędziłam. Dla mnie wydawało się to wiecznością. Pamiętam tylko, że był to bardzo duży, stary, poniemiecki dom na wsi, w którym mnie zamknięto i zostawiono samą. Ludzie, którzy mieli zająć się mną, zaprowadzili mnie do jakiegoś pokoju, w którym kazali mi spać, mimo że było widno. Straszyli mnie pukaniem w drzwi i ściany i tym, że przyjdzie po mnie wiedźma, czy Baba Jaga, jak nie zasnę, ruszali klamką od drzwi. Strach i lęk spowodowały, że ledwo nie udusiłam się pod przykryciem, tak się bałam. Prawie nie oddychałam, bo tak zakrywałam się kołdrą. Byłam cała gorąca. Myślałam, że nikt mnie nie zabierze z tego przeklętego, nawiedzonego domu (może też mnie taką informacją uraczyli), że już nikt mnie nie znajdzie. Nie pamiętam, kiedy mnie wreszcie matka zabrała z tego domu. Wiem, że długo opowiadałam o tym, że mnie tam straszono. Do tej pory nie potrafię pojąć, po co moja matka tam mnie zostawiła. Myślę, że coś „kombinowała” za plecami dziadków. Przecież mogła mnie zostawić z nimi –mieszkali w tej samej wsi, a nie ciągać mnie po obcych, nieznanych mi ludziach.

Ja nigdy nie zostawiłam swoich dzieci u kogoś obcego. Chodziły do popołudniowego przedszkola z własnego wyboru, bo im się tam podobało i same chciały. Nie mogły doczekać się, kiedy już będą w nim, bo takie ciekawe rzeczy się tam działy. Syn nawet jak miał gorączkę to chciał iść i poszedł (spał w domku dla lalek) i był szczęśliwy, że pani Wandzia pozwoliłam mu tam zostać. Ja przedszkole pamiętam, jako coś strasznego. Mama na siłę w nim mnie „ulokowała”, rano zrywała mnie ze snu i przed godziną 6 prowadziła spory kawałek do niego. Jeździła do pracy autobusem, przedszkole było obok przystanku autobusowego, więc po drodze „pakowała” mnie w tym przedszkolu, mimo że nie chciałam do niego chodzić. Miałam dziadków, którzy mogli się mną zająć, mieszkali na wsi. Moja matka była jednak uparta, miałam chodzić tam i już. Więc nie raz uciekałam z tego przedszkola i przychodziłam do domu mojego kolegi, który mieszkał obok mnie i nie musiał chodzić do przedszkola. Potem wracałam do tego znienawidzonego przedszkola i dostawałam lanie w umywalni na gołą pupę. Teraz za takie traktowanie dziecka nauczycielka miałaby sprawę karną. Kiedyś było normą, że dzieci były bite w przedszkolach, szkołach. Ja miałam ciągle ropiejące i poobrywane uszy, bo tak mnie wredna pani Jola lubiła za nie targać. Nosiła kapcie laczki na koturnie i potrafiła tym kapciem lać po plecach lub kopać jak siedziało się po turecku na dywanie. Przedszkole wspominam jako koszmar, omijałam je szerokim łukiem nawet jak już chodziłam do szkoły. Teraz nie ma tam od lat niczego, obiekt popadł w ruinę i straszy swoim wyglądem razem z naszym dworcem kolejowym zaniedbanym od lat.

Muszę stwierdzić, że tego typu „metody wychowawcze” i dziwne opowieści o różnych diabłach, Baba Jagach, Bobokach, stukaniach w drzwi i ściany, straszeniu dzieci, że ich ktoś porwie, czy beznadziejną „czarną Wołgą”, czyhającą, żeby nas do niej wciągnąć i uprowadzić - zrobiły swoje. Uważam, że nie ma osoby, która nie była karmiona w dzieciństwie takiego rodzaju „sensacjami ” i różnymi psychicznymi bajkami z gatunku horroru z działu: „Poskramianie dzieci w celu wymuszenia u nich posłuszeństwa i panowania nad nimi”. Tego rodzaju lęki i fobie odbijają się na życiu szerokim echem w postaci różnych dziwnych chronicznych chorób, nieuzasadnionych lęków, smutków, które dopadają nas nawet w piękny ,promienny dzień, niechęci do niektórych potraw lub lęku przed ich spożywaniem, np. jedzeniem jabłka, którym można się zadławić na śmierć lub innych; każdy może sobie przypomnieć swoje „zakazane” posiłki, których po prostu nie jada. Wszystko to tylko nasze ograniczenia, które nabyliśmy dzięki różnym niekorzystnym czynnikom towarzyszącym naszemu wychowaniu, dorastaniu. Nie jest łatwo uświadomić sobie, że to one są odpowiedzialne za to, że nie jesteśmy teraz tacy jacy byśmy chcieli być w naszych marzeniach.

Jeszcze trudniej stawić im w pojedynkę czoło i odzyskać kontrolę nad własnym życiem. Sprawić, żeby odeszły tak jak nasze niezbyt miło wspominane obrazki z dzieciństwa. I tutaj rola i doświadczenie pana Stanisława Kwasika jest nieoceniona w uwalnianiu takich chorobotwórczych przeżyć, które blokują naszą drogę do szczęścia, zdrowia, duchowości. Warto spróbować i dać sobie pomóc. Zaufać i otworzyć swoje rany, które nie mogą się zabliźnić i ciągle ropieją. Poprosić Pana Stanisława o uzdrowienie, nie bać się mówić o wszystkich rzeczach, które mogą wydawać się na pierwszy rzut oka mało istotne, nieważne, a w konsekwencji być początkiem czegoś strasznego, co może narastać i stać się zalążkiem wybuchu bomby z opóźnionym zapłonem. Ciągle pracuję nad sobą i staram oczyszczać się z wszelkiego „brudu”, czuję pomoc i zrozumienie ze strony Pana Stanisława i to dodaje mi sił, by drążyć, by szukać swojej drogi do szczęścia, zdrowia, samorozwoju, duchowości. Mam nadzieję, że podzielenie się moimi „demonami przeszłości” jeszcze bardziej odblokuje mnie na lepsze życie, a wszystkim, którzy uświadomili sobie po przeczytaniu tego, że też mają swoje „niezidentyfikowane obiekty zatruwające” do znalezienia odwagi i razem z fachową pomocą Pana Stanisława pozbycia się ich i otworzenia się na lepszą stronę świadomego życia.

Sylwia

 
<< pierwsza < poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna > ostatnia >>

Strona 9 z 16