Artykuły


21. Przeżycia z łona matki i okołoporodowe PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, wrzesień 1996 r.


PRZEŻYCIA Z ŁONA MATKI I OKOŁOPORODOWE

PRZEŻYCIA PRENATALNE I PERYNATALNE

PSYCHOLOGIA PRENATALNA


W numerze marcowym „Uzdrawiacza” zamieściłem artykuł pt. „Pamięć urazów”, gdzie omówiłem istotę tego zagadnienia, a także zapowiedziałem - co czynię - że poświęcę odrębne opracowanie przeżyciom dziecka z łona matki i okołoporodowym, szczególnie tym urazowym. W pierwszych dziewięciu miesiącach naszego istnienia mamy do czynienia z najszybszym tempem rozwoju. Logiczne jest więc, że wszelkie zaburzenia z tego okresu mają szczególny wpływ na późniejsze życie i zdrowie. Najgorsze jest jednak to, że powszechna znajomość tego problemu jest nie tylko niska, ale i wypaczona.

Najczęściej można usłyszeć, że najbardziej beztrosko człowiekowi jest właśnie w łonie matki. Gdy powracam pamięcią do tego okresu, to okazuje się, że jest wręcz odwrotnie. W łonie dziecko żyje nie tylko swoimi problemami, ale i matki, która od samego poczęcia - na nieuświadamianym poziomie - przekazuje mu swoją pamięć, w tym i tę negatywną, chorobotwórczą. Dziecko odnotowuje w sobie nie tylko nastroje matki, jej choroby, często ciężką pracę, palenie papierosów itp., lecz wręcz drobnostki. Jeden z moich pacjentów był zdenerwowany, że matka siedząc przy stole, umieściła brzuch pod blatem, przykryła go jeszcze obrusem, a na dodatek uwierał go kant stołu.

Zdarza się, że moimi pacjentkami są położne, które w czasie seansu uświadamiają sobie, jak dziecko na całe życie zapamiętuje poród i jak one - swoim podejściem do rodzących - zaznaczają się na jego losie. Słyszę wówczas od nich: A dlaczego nas tego nie uczą?

Przedstawię relację pacjentki, która - jako medium - wczuła się w dziecko noszone w swoim łonie.

Poczułam silną gorycz w gardle. Było mi ciasno, miałam zdrętwiałe i obolałe ręce, nogi, kręgosłup. Gorycz ta, to moje ciężkie życie, które przekazałam synowi. Dławiła mnie ona i sprawiła, że wybuchłam płaczem. Bolały mnie zatoki, na które mój syn choruje. Czułam, jak jestem podduszona - otrzymuję za mało tlenu. Te nie przyjemne odczucia powoli ustępowały pod wpływem energii przekazywanej mi przez mgr. Kwasika. Widziałam, jak będąc z synem w ciąży, pracowałam w zakładzie odzieżowym jako prasowaczka. Teraz czułam ulatniające się w czasie prasowania opary, które dusiły go. Dlatego pewnie całe dzieciństwo chorował na górne drogi oddechowe. Oprócz prasowania do moich obowiązków należało wywracanie na drugą stronę uszytych pasków. Do tego służył specjalny przyrząd, który należało przytrzymywać nogami i brzuchem. Poczułam więc, jak uciskał on mojemu synowi kręgosłup, jak go bolało i być może stąd ma skrzywienie kręgosłupa. Znowu się rozpłakałam - niesamowity ból zaciskał mi gardło. Moje dziecko chciało krzyczeć!

Nadszedł czas porodu. Chcę zaznaczyć, że mój syn jest trzecim, późniejszym dzieckiem. 17 lat przed porodem miałam skomplikowaną wypalankę, tak że lekarze poczęcie syna uznali za cud natury. Z góry było wiadomo, że nie urodzę naturalnie - musiała być cesarka. Znalazłam się w szpitalu, a tu lekarz nie mógł przeprowadzić operacji, gdyż był... niedysponowany (działo się to 18 lat temu). Dopiero po I2 godzinach, po ostrej interwencji mojego najstarszego syna, zrobiono mi cesarkę. I teraz ja mogę doświadczyć to, co przeżył wtedy mój syn. Przez 12 godzin moje dziecko cierpiało, brak powietrza, poobtłukane - przeważnie główka, która tyle godzin nie mogła znaleźć miejsca, by się urodzić. Po porodzie całe ciało było obolałe. Syn urodził się z sinicą - czułam, że jeszcze chwila i by go nie odratowali! Gdy po porodzie inne dzieci płaczą, on nie miał siły wykrzyczeć swego bólu.

Przelewając na papier swoje odczucia, przestrzegam inne matki przed błędami, które ja popełniłam, a jest je tak ciężko naprawić. Dziecko będąc pod naszym sercem, przeżywa wszystko razem z matką.

W czasie tego doświadczenia, matka nie tylko uświadomiła sobie, jak ona, swoim życiem, wpłynęła na dziecko, ale też miała możliwość choć w części nadrobić swoje zaniedbania. W części, a nie w całości, gdyż nie jest możliwe nadrobienie wszystkich straconych życiowych szans. Powstał taki, a nie inny organizm. Jednakże ta możliwa do przerobienia część, jest to tak wiele, że każdemu zalecałbym pracę w tym kierunku.

Cztery lata temu zgłosiła się do mnie 11-letnia dziewczyna, leczona na padaczkę. Była 7 razy; objawy ustąpiły i do dzisiaj jest zdrowa. Biorąc leki, nie mogła się uczyć, gdyż one powodowały ociężałość umysłową: teraz jest radosna, pełna wigoru. Co było przyczyną padaczki? Trudno powiedzieć. Mógł to być jakiś uraz z czasu ciąży, mógł też być z porodu. Ja rutynowo odreagowuję wszystko, co chorobotwórcze i co wydobędę z głębi pamięci. Liczy się tu efekt.

Przytoczę inny, zgoła odmienny przykład. Przed kilku laty przyjeżdżała do mnie dziewczynka z porażeniem mózgowym, słabo widząca, przebywająca w ośrodku dla niewidomych. Bardzo wrażliwa, jak na swój wiek: dojrzała, słowem - można z nią było pracować. Poród miała ciężki, przenoszona, urodziła się w zamartwicy bladej, cała zielona, później inkubator. Gdy cofnąłem ją pamięcią do łona matki, to coś ją zaczęło razić w oczy, coś iskrzyło. Siedząca obok matka oświadczyła, że będąc w ciąży, pracowała w fabryce jako suwnicowa. To iskrzenie to spawanie, na które ona patrzyła z suwnicy. Poza tym w tej fabrycznej hali było dużo różnych trujących wyziewów, które dziewczynka - w czasie seansów - wyczuła. W sumie była u mnie trzy razy: zacząłem postrzegać ją zdrowszą, sama powiedziała, że widzi lepiej, że jest spokojniejsza. Gdy jechała do mnie pierwszy raz (autobusem - 2 godz.), była nerwowa, kręciła się; drugi raz - cały czas patrzyła w okno; trzeci - spała. I tu matka przerwała terapię. Dlaczego?! Czy ktoś jej odradził, brak zrozumienia, a może odezwało się w niej poczucie winy? Bez wątpienia, w tym konkretnym przypadku można było o wiele więcej zrobić.

Pisząc ten artykuł, nie mam zamiaru obciążać matek. Pragnę tylko, aby, poprzez uświadomienie rangi problemu, można było uniknąć wielu tragedii. Niestety, często mamy do czynienia z rażącą bezmyślnością. Bo jak wytłumaczyć fakt, gdy lekarka, w siódmym miesiącu ciąży, dźwiga miednicę z praniem, powodując tym samym przedwczesny poród i w ten sposób funduje córce miesiąc inkubatora, cztery transfuzje krwi, sztuczne karmienie oraz neurotyczną osobowość, a inna matka, też w siódmym miesiącu, spada z... czereśni, choć na szczęście tym razem nic się nie stało. Jedna trzecia ciężarnych pali papierosy: ich dzieci wtedy czują smołę, brakuje im tlenu, podtruwają się; urodzą się one średnio o pół kilograma lżejsze. Ciężarne potrafią prowadzić intensywne życie towarzyskie, zawodowe, zdawać egzaminy, jeździć na wycieczki, chodzić na tańce, oglądać filmy kryminalne itp. Na tegorocznym festiwalu Eurowizji, jedna z piosenkarek, z wykształcenia p s y c h o I o g , była w ciąży. Tego faktu nie da się spokojnie skomentować. Są też i takie ciężarne, którym samo życie ściele się kolcami: mąż alkoholik, braki finansowe, mieszkaniowe, różne konflikty, choroby, wypadki. Ja patrzę na te sytuacje inaczej: oczami dziecka. Widzę, jak ono ten stres przeżywa, jak cierpi niejednokrotnie i jakie stąd wynikną zaburzenia i choroby.

Prof. Erwin Ringel, austriacki psychoanalityk i psychosomatyk, pisze, że neurotyzacja społeczeństwa następuje w postępie geometrycznym. Neurotyczni rodzice mogą dać życie tylko neurotycznemu dziecku. Rola matek jest tu ważniejsza. One noszą dzieci w swoich łonach, rodzą je, karmią; one też - na nieuświadamianym poziomie - przekazują dzieciom to, co przejęły od swoich matek. Tu nie wystarczy samo uświadomienie, tu potrzebna jest odreagowująca terapia. Należy przeciąć łańcuch przekazywania z matki na córkę nerwicogennej pamięci. Jedna z moich pacjentek oświadczyła mi, że ma początki astmy, że to rodzinne, po matce. Wchodząc na drugie piętro, musiała po drodze odpoczywać. Cofnięta do łona, poczuła jak astmatyczna matka podawała jej za mało tlenu, podduszała się zatem i... programowała na tę chorobę. Uwolniłem ją od tej pamięci. Zgłosiła się do mnie po miesiącu i oświadczyła mi, że te problemy minęły.

Niezmiernie ważne jest też, aby odreagować uraz okołoporodowy; poród uważany jest za najbardziej dramatyczne wydarzenie w życiu człowieka. W czasie rodzenia się, tego „normalnego”, dziecko odczuwa różne uciski, przygniecenia: główki, szyjki, klatki piersiowej, brzucha, nóg, rąk. Ta pamięć idzie przez całe życie, dając różne trwałe napięcia i blokady. Jednakże ta podświadoma pamięć u kobiet rodzących wyzwala lęk i powoduje, że w czasie rodzenia, zamiast rozluźnić się, ułatwić dziecku wydostanie się na świat, spinają się, czyniąc poród jeszcze bardziej urazowym.

Te właśnie myśli zawarłem w referacie na I Kongresie Psychotroniki Polskiej, który odbył się w Łodzi w 1991 r. Założyłem, że gdyby przeprowadzić eksperyment naukowy i poddać takiej odreagowującej terapii oboje przyszłych rodziców, wówczas nie byłoby tyle bezpłodności, poronień, cesarek, porody byłyby lżejsze, bezpieczniejsze, matki karmiłyby tyle ile należy, dzieci byłyby zdrowsze, inteligentniejsze, lepiej by się uczyły, wolne od nerwic, w życiu dorosłym byłyby szczęśliwe. Po wykładzie, jeszcze dobrze nie zszedłem z mównicy, podszedł do mnie z gratulacjami starszy, elegancki pan. Przedstawił się. Jest on profesorem medycyny - ginekologiem-położnikiem. Nazwiska jego nie wymienię, gdyż nie ma takiej potrzeby. Profesor zapragnął, abym przeprowadził z nim taki seans. Naprędce zorganizowano materac, pod głowę położył aktówkę i powędrował pamięcią do łona matki, później przeżył poród. Po seansie posypały się - przeplatane zdumieniem - kolejne gratulacje. Profesor zaproponował mi współpracę. Dla niego, tak jak i dla mnie, było oczywiste, że taki eksperyment musi zakończyć się sukcesem. Nie ukrywam, że przyjąłem jego propozycję z dużą satysfakcją. Profesor miał się ze mną skontaktować; mija pół roku, a tu nic. Dzwonię więc do niego i słyszę, że nadal jest on przekonany co do słuszności moich założeń, ale nie może ze mną współpracować, gdyż byłoby źle przyjęte w środowisku lekarskim, że współdziała z nielekarzem. Można tu tylko podziękować Panu Profesorowi za szczerość i zapytać publicznie, jak się ma tu interes chorego do interesu lobby lekarskiego?!

Pisząc o przeżyciach nienarodzonego dziecka, nie mogę pominąć tematu aborcji. Nie aspiruję do wygłaszania ocen moralnych, pragnę zaznaczyć, że dziecko wie, czy jest chciane, czy nie. Wie też, że matka zamierza przerwać ciążę i fakt ten dramatycznie przeżywa. Jedna z moich pacjentek krzyczała na cały głos, gdy pojawił się obraz, jak matka, aby poronić, skakała z dwumetrowej wysokości, co - jak widać - jej się nie udało.

Dziecko od samego poczęcia jest bytem samodzielnym, choć bardzo uzależnionym od matki. Ma ono swoją świadomość, która rejestruje całą pamięć. Jego przyszłe zdrowie i szczęście w ogromnej mierze zależą od tego, czy jest upragnione i kochane przez oboje rodziców, od ich przygotowania się i odpowiedzialnego podejścia do swojej roli. Od tego też uzależnione jest zdrowie społeczeństwa, również jego duchowy wymiar. Myślę, że szczególnie przyszłe matki powinny wyciągnąć wnioski z podanych przykładów. Należy również oczekiwać zmian w profilaktyce leczniczej.

STANISŁAW KWASIK

 
20. Nieść pomoc, poznawać nowe... PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

ZDROWA ŻYWNOŚĆ”, nr 4/34, 1996 r.



NIEŚĆ POMOC, POZNAWAĆ NOWE...



STANISŁAWA KWASIKA poznałem w lipcu 1991 roku w Łodzi na Zjeździe Ludzi Niezwykłych. Uczestnicy demonstrowali swoje możliwości. Ja zajmowałem się uzdrawianiem. Tak się złożyło, że jednego z wykładowców ówczesnego Studium Psychotronicznego potwornie bolało oko.

Postanowiłem mu pomóc. Ból zmalał, jednakże powstała wielka opuchlizna, która wypchnęła oko prawie na zewnątrz. Zebrani uzdrawiacze i radiesteci zaczęli mnie potępiać; chcieli wpychać oko. Emocji było co nie miara.

Tylko jeden człowiek właśnie Stanisław Kwasik nie uległ panice. Prawidłowo ocenił sytuację; kazał chorego zostawić w spokoju. Po zaniku opuchlizny oko samo miało wrócić na swoje miejsce. Tak też się stało. Według Kwasika - mojego obrońcy - taką terapię, aby nie było przesilenia powinienem rozłożyć na kilka razy.


Niezwykły seans


PO POŁUDNIU STANISŁAW ZAPREZENTOWAŁ swój niezwykły, choć prosty program. Razem z nim jako medium wystąpił Marek - dwudziestoletni słuchacz studium. Chłopak momentalnie znalazł się, bez wyłączenia świadomości, w lekkim transie. Bez wątpienia stało się to za sprawą bioenergetycznego oddziaływania prowadzącego. Marek opowiadał o przeżyciach płodu, jak odczuwa nastroje matki, relacje między nią, nim, a ojcem. Czy jest mu wygodnie, czy otrzymuje wystarczającą ilość tlenu, jak smakuje mu pokarm, który dostaje od matki przez pępowinę. A później poród, pierwsze zaczerpnięcie powietrza, strach przed nowym życiem - stąd uczucie zimna, odcięcie pępowiny, ssanie piersi.

Następnie przeniósł Marka do poprzednich wcieleń, jego przeżyć, jakich doznaje dusza między jednym, a drugim życiem. W jednej z inkarnacji Marek był Indianinem. Niezwykle dokładnie opowiadał o tym życiu i wyczerpująco odpowiadał na pytania. Seans trwał półtorej godziny i wywołał duże zainteresowanie.


Szkoła Rozwoju Duchowego


STANISŁAW KWASIK posiada wykształcenie wyższe, jest magistrem nauk politycznych, ukończył też podyplomowe studia filozoficzno-religioznawcze oraz pedagogiczne. Tajemnice psychotroniki zgłębia już kilkanaście lat.

Za przeczytaną w gazecie radą radiestety ulepił wahadełko z ciasta i... zadziałało. Dziś teleradiestezyjnie ustala cieki w mieszkaniach swoich pacjentów.

Na początku swojej drogi do uzdrawiania podchodził jak typowy bioenergoterapeuta. Pamięta, jak wówczas odwiedził go kolega z żoną. Oboje byli bardzo przygnębieni, gdyż jego niesłusznie zwolniono z pracy. Postanowił im pomóc - odpromieniować ich. Po chwili goście byli już uśmiechnięci. Dodać należy, że nie mogli oni mieć dzieci. Dotychczasowe leczenie okazało się nieskuteczne. Gdy po trzech tygodniach spotkał znajomego na ulicy, ten z radością wykrzyknął, że jego żona jest w ciąży.

Kwasik jest zodiakalną rybą, w ascendencie lwa. Ekspert radiesteta zmierzył mu kolor radiestezyjny w fazie przejścia fioletu w biel.

Od sześciu lat prowadzi gabinet psychotroniczny, który nazwał SZKOŁĄ ROZWOJU DUCHOWEGO. Nazwa ta nie wzięła się z przypadku. W czasie medytacji otrzymał przesłanie; „Droga ku Światłu, zdrowiu, szczęściu, mądrości, pięknu duszy i ciała wiedzie poprzez rozwój duchowy”. Pojęcie rozwoju duchowego odnosi on do duszy, Boga, życia nadprzyrodzonego. Przyjmuje filozofię Dalekiego Wschodu, według której dusza kroczy ścieżką poprzez szereg wcieleń w kierunku Boga.

Dla niego choroba jest wynikiem stanu duszy, sposobem na odpokutowanie przewinień. Rozwijając się duchowo, uwalniamy się z całej negatywnej, chorobotwórczej pamięci. Zdrowienie następuje niejako przy okazji. Mając piękną duszę, mamy zdrowe ciało. Jesteśmy radośni i szczęśliwi, żyjemy długo. Przyjmując, że cierpienie jest sposobem na odreagowanie negatywnego stanu duszy, musimy zgodzić się, że jest ono konieczne, o ile nie oczyścimy jej racjonalniej, np. poprzez medytację.

Swoją podstawową metodę Kwasik określa jako m e d y t a c j ę z w i z u a l i z a c j ą w s p o m a g a n ą b i o e n e r g o t e r a p e u t y c z n i e. W czasie seansu, który trwa godzinę, czasem dwie, analizuje przeżycia z łona matki, okołoporodowe, z dzieciństwa, późniejsze, a także z poprzednich wcieleń i z okresów między wcieleniami. W ten sposób nie tylko dowiaduje się o urazach, negatywnych uczuciach, które niekorzystnie wpływają na rozwój, zarówno duchowy, jak i cielesny, ale w miejsce tych niedobrych doświadczeń wprowadza treści pozytywne.

Takie „przeprogramowanie” wnętrza sprawia, że organizm lepiej funkcjonuje. Ustępują różne choroby, nałogi, kompleksy, lęki, zachowania aspołeczne, wady osobowości. Następuje rozwój jednostki we wszystkich możliwych odniesieniach, jak: duchowość, dobro, miłość, zdrowie, sprawność fizyczna i intelektualna, zdolności artystyczne, medialne.


Wystarczyło przebywać w jego biopolu


KWASIK JEST RÓWNIEŻ BIOENERGOTERAPEUTĄ, ale nie takim nakładającym ręce. W czasie jego seansu cały czas przenika bioenergia. Medialni pacjenci widzą ją i czują, jak ona rozgrzewa ich ciała, znosi blokady w kanałach bioenergetycznych, a także wypełnia opustoszałe miejsca po odreagowanych urazach.

Pięć lat temu uzdrowił w ten sposób schizofrenika. Pacjent ten do dzisiaj jest zdrowy, nie bierze leków, nie pojawiły się jakiekolwiek objawy choroby psychicznej. W tym czasie ożenił się, ma dwoje dzieci, urządził mieszkanie i pracuje zawodowo. Jeśli w wyniku zamierzonej terapii zniknie guz, wrzód, lęk, nałóg, czy jakaś inna dolegliwość, to uważa się to za normalne.

Ale? I tu przytacza pewne zdarzenie. Był kiedyś na imieninach u znajomych. Siedział na kanapie obok młodej kobiety. W ogóle nie myślał o niej jako o pacjentce, ona też nie miała takich skojarzeń, choć wcześniej zamierzała zgłosić się do niego z nerwicą. Po kilku dniach dowiedział się, że stała się rzecz niezwykła.

Otóż kobieta ta miała z tyłu na szyi pod włosami nowotwór w postaci czerwonawo-fioletowej narośli o średnicy 7 cm. Kuzynka jej męża, onkolog z kliniki, kazała jej natychmiast zgłosić się z tym do niej na oddział. Po dwóch, trzech dniach od imienin kobieta ta zajrzała pod włosy i... zdziwiła się bardzo. Po nowotworze nie było już najmniejszego śladu. Bez wątpienia łączyła ona to cudowne uzdrowienie z siedzeniem obok Kwasika. A on sam zastanawia się - nie było seansu, sugestii, nawet świadomości, że przy nim siedzi kobieta z nowotworem. Czyżby samo przebywanie w jego biopolu wystarczyło? A może rozwinięta, ukierunkowana na uzdrawianie podświadomość zrobiła wszystko?


Duszę uwolnić od chorobotwórczej pamięci


REINKARNACJI NIE TRAKTUJE JAKO CIEKAWOSTKĘ, ale ważny element terapii. Dla Kwasika dusza jest nośnikiem informacji; należy zatem ją uwolnić od chorobotwórczej pamięci, gdyż inaczej jakiekolwiek leczenie może okazać się nieskuteczne.

I znów przykład. Cztery lata temu zgłosiła się do niego trzydziestokilkuletnia pielęgniarka, żona lekarza i już na wstępie oświadczyła, że wie, iż za kilka lat umrze. Ma bardzo wysokie ciśnienie krwi. Bierze już najsilniejsze leki i ma tę świadomość, że jak się do nich przyzwyczai, to już nie będzie dla niej ratunku. Od strony medycznej jej mąż-lekarz zrobił wszystko. Kwasik odreagował jej urazy z łona matki, okołoporodowe, dziecięce, z dorosłego życia, a ciśnienie nawet nie drgnęło. Zaczął więc przyczyn poszukiwać w poprzednich wcieleniach. Zobaczyła się Angielką mieszkającą w XIX wieku pod Londynem. Umierała na guza mózgu, który to uciskał nerw odpowiedzialny za pracę serca. Skasował więc pamięć tego ucisku i..., ciśnienie spadło. Minęły lata, kobieta ta nie bierze żadnych leków, a ciśnienie cały czas jest w normie.

Inny przykład. Sportowiec, absolwent AWF, przestał trenować, gdyż nie mógł wyleczyć bolącego kolana. Cofnięty do poprzedniego wcielenia zobaczył, jak będąc żołnierzem w armii Napoleona, został pchnięty bagnetem właśnie w to kolano w czasie wojny z Hiszpanią. Wykasowanie tej pamięci spowodowało, że ból ustąpił i sportowiec wznowił treningi.


Marzy mu się ośrodek dla sportowców


SKORO JESTEŚMY PRZY SPORCIE, to jeszcze jeden przykład. Przed kilku laty Stanisław Kwasik namówił na swoją terapię młodego kolarza Piotra Szalę. Efekt potwierdził jego założenia. Szala przed podjęciem współpracy z Kwasikiem nigdy nie osiągnął - jak sam pisze - jakiegokolwiek sukcesu. Po kilkunastu seansach pojechał na mistrzostwa Polski juniorów LZS i zdobył dwa tytuły: mistrza w jeździe indywidualnej na czas i wicemistrza ze startu wspólnego.

Stanisławowi marzy się własny ośrodek na skraju lasu. Uważa, że fundusze na ten cel mógłby uzyskać ze sportu. Trzy lata temu uzdrowił piłkarza, który był już skreślony ze względu na niemożliwą do wyleczenia kontuzję kolana. Potrzebował na to tylko 3 godzin. Piłkarz ten wart był 200 - 300 mln zł, to znaczy, że wartość jednej godziny jego pracy wyniosła około 100 mln zł. A gdyby to był zawodnik tej miary co Lubański, to wówczas należałoby mówić o kilkunastu miliardach, albo i więcej.

Poza tym Kwasik uważa, że każdy sportowiec, poddany jego terapii, osiągnąłby wynik przynajmniej o jedną klasę lepszy i to w krótszym czasie. Cóż z tego, skoro dotąd nie udało mu się przekonać działaczy sportowych, że nie tylko mięśnie się liczą, ale i duch. A za to co zrobił, nikt mu nawet nie podziękował



Najlepsze media to matki


PRZEZ JEGO GABINET przewinęło się już niemało pacjentów. Mieli oni możność nie tylko uzyskać pomoc w dojściu do zdrowia, ale też praktycznie poznać nie znaną im dotąd dziedzinę - p s y c h o t r o n i k ę. Wielu z nich to niezwykle uzdolnione media. Kwasik twierdzi, że nie sposób jest uchwycić moment, w którym pacjent staje się uczniem. W zasadzie to nie ma nawet takiej możliwości, przecież każdy chory od razu u niego czegoś się uczy, a każdy uczący się, biorąc udział w kolejnych seansach, staje się coraz zdrowszy. Kwasik chętnie pracuje z mediami. Każde z nich funkcjonuje na innej częstotliwości, dzięki temu potrafią dotrzeć do różnych tajemnic nieznanego. Mają one u niego nawet swoje specjalności. Wszystkie jego media służą pomocą innym. Raz zadzierzgnięte przyjaźnie trwają latami.

Prawie rok temu dzwoni do niego znajomy, który kiedyś był jego medium w hipnozie i mówi, że jego ciotka ma udar mózgu, znajduje się w lubelskiej klinice i od dwóch miesięcy jest nieprzytomna. Jej stan jest beznadziejny. Lekarze dają jej szanse jak jeden do tysiąca.

Praktycznie to tylko odłączyć aparaturę. Kwasik kazał swojemu znajomemu przyjechać natychmiast. Rozpoczął się seans, medium weszło w głęboki trans, dotarło do podświadomości ciotki i zaczęło się przekonywanie jej, żeby chciała żyć. A ona wahała się, myślała o odejściu, gdyż była załamana, miała żal do męża, szkoda jej było dzieci. Cała perswazja poparta była odpowiednią bioenergią. W końcu udało się ją namówić do życia. Tego samego dnia odezwała się: „pić”. Już chodzi, choć jeszcze o lasce. Dla lekarzy to kolejny cud.

Kwasik twierdzi, że doskonałym medium dla dziecka może być jego matka. Większość matek do tego się nadaje. W czasie seansu jeszcze raz przeżywają one swoją ciążę, poród, karmienie piersią. Odczuwając jako dziecko, zdają sobie sprawę, jakimi matkami były naprawdę. Chodzi o odreagowanie urazów, szczególnie tych silnych, związanych z patologią ciąży i porodu. Matka ma jeszcze raz możliwość rozmawiać ze swoim dzieckiem i to od momentu poczęcia, wykochać je, nakarmić - i to zarówno poprzez pępowinę, jak i piersią - uczuciami pięknymi, a nie jakąś goryczą życia, nerwami, łzami czy mdłością. W ten sposób Kwasik uzdrowił dzieci z celiakii, nerwic, a nawet sprowadził młodzieńca ze złej drogi. Co więcej, uważa on, że w ten sposób można uzdrowić również z ciężkich chorób.

Stanisław Kwasik jest konsekwentny, pragnie się rozwijać, nieść pomoc innym, poznawać nowe. Sądzę, że udało mi się przedstawić Czytelnikom interesującą postać.

MICHAŁ PALIJ

 
19. Pamięć urazów PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, marzec 1996 r.


PAMIĘĆ URAZÓW


Często słyszymy rady: „najlepiej zapomnieć”, albo: „czas goi rany”. Przyjrzyjmy się bliżej temu zagadnieniu. Co to oznacza? Czy chodzi tu o to, żeby na zawsze uwolnić się od pamięci jakiegoś przeżycia, powodującego w nas lęk czy poczucie winy? Oczywiście, tak byłoby najlepiej! Tylko że my tych urazowych przeżyć raczej nie wyrzucamy z siebie na zewnątrz, ale wypieramy na poziom nieuświadamiany. Gdybyśmy mieli stale rozpamiętywać wszystkie doznane urazy i mieć je ciągle przed oczami, wówczas nie bylibyśmy zdolni do normalnego życia.

Jednakże te wyparte czy - jak kto woli - zapomniane przeżycia nie zalegają w naszej podświadomości bezkarnie. Oto starszy pan, w czasie seansu medytacyjnego z wizualizacją, poderwał się z krzykiem na równe nogi. Pytam go: Co się stało? A on z trudem mówi: Ten esesman, widziałem go teraz, tak wyraźnie, stał przede mną i chciał mnie rozstrzelać. Po uspokojeniu się pacjent ten opowiedział mi zdarzenie z czasów wojny, kiedy to stał już pod ścianą i tylko kaprys pana i władcy sprawił, że żyje do dzisiaj. Pół wieku minęło, a pamięć precyzyjnie oddała obraz, który przez ten szmat czasu trzymał go w napięciu. Mając w swoim kierunku wyciągniętą broń, nie mógł podjąć walki lub ucieczki, mógł tylko struchleć! I będąc - na nieuświadamianym poziomie - zdrętwiały z przerażenia żył tak przez pięćdziesiąt lat. Czy mógł być zdrowy?

A czy my możemy być zdrowi, szczęśliwi, kiedy zalega w nas tyle chorobotwórczej pamięci? Słyszę nieraz pytanie: Skąd taka negatywna pamięć by się we mnie wzięła, skoro dzieciństwo miałem względnie dobre, w młodości nie chorowałem, dobrze się uczyłem i zawsze żyłem przyzwoicie? W tej sytuacji mogę tylko zapytać: To dlaczego jesteś chory? Twierdzę, że człowiek, który jest wewnętrznie czysty, bez destrukcyjnej pamięci, jest zdrowy! I tu na ogół zaczyna się spór. Rzecz w tym, aby określić, do jak głęboko ukrytych pokładów naszych doznań sięgniemy, jak długo będziemy prowadzić terapię i w którym momencie ją rozpoczniemy. Czy wtedy, kiedy choroba dokonała już nieodwracalnych spustoszeń? A może należałoby pracować poprzez matkę, już od chwili poczęcia? To nic, że ciało jest dopiero w zalążku, że psychika zacznie się tworzyć nie wcześniej, niż w ostatnich miesiącach życia płodowego. Istnieje przecież dusza, a także świadomość, rejestrują one wszystkie informacje, nie tylko od poczęcia, ale i genetyczne oraz z poprzednich wcieleń.

W naszej kulturze reinkarnację traktuje się raczej jako ciekawostkę. Zdecydowana większość wierzy, że Bóg stworzył duszę w czasie poczęcia. W podręczniku psychoanalizy, która jest nauką, a nie wiarą, spotkałem się ze stwierdzeniem, że pacjenci podczas seansów zgłaszają, jakoby widzieli obrazy z innego życia. Można i tak do tego podejść. Ważne jest, aby te wydostające się na powierzchnię - z głębin podświadomości - problemy rozwiązać. Jest to język obrazów i symboli.

Uważam też, że powinno się pracować również nad obojgiem rodziców i to jeszcze przed poczęciem przez nich dziecka, aby nie przekazali mu swojej nieuświadamianej złej pamięci.

Bardzo urazowe są przeżycia z łona matki. To tylko tak się mówi, że to najbardziej bezpieczny i beztroski okres naszego życia. A już sam poród to wyjątkowo dramatyczne doświadczenie człowieka. W mojej terapii przeznaczam szczególnie dużo miejsca na odreagowanie urazów właśnie z łona matki i okołoporodowych. Tej tematyce poświęcę odrębny artykuł.

Także bardzo ważne są przeżycia wczesnodziecięce. Psychoanaliza przyjmuje, że w tym okresie należy doszukiwać się przyczyn wszystkich nerwic, w tym i somatonerwic, a więc chorób psychosomatycznych. Nerwicami również są nałogi oraz myślenie i dążenie do samounicestwienia się. Wprawdzie ja sięgam głębiej, interesują mnie inne wymiary czasu i przestrzeni, posługuję się energią, to do dorobku psychoanalityków odnoszę się z szacunkiem.

Przedstawiam relację pacjenta, który cierpiał na silny lęk przed burzami z piorunami. Rozwiązanie istoty choroby przyszło samo:

Podczas jednego z seansów w gabinecie mgr. Stanisława Kwasika, który odbył się w lecie 1992 roku, niespodziewanie zobaczyłem zdarzenie z dzieciństwa. Pamięć tego przeżycia tak głęboko ukryła się w mojej podświadomości, że nigdy sobie tego nie uświadomiłem. O tym zdarzeniu opowiedziała mi matka, gdy miałem 14 lat.

Mieszkaliśmy na wsi. Moja matka panicznie bała się burzy z piorunami. Pewnego razu - mając trzy lata - zostałem w domu tylko z nią. I właśnie stało się to co najgorsze - nadeszła straszna burza. Matka zapaliła gromnicę i postawiła ją na stole, a sama ze mną weszła pod stół i przez cały czas trwania burzy mocno dramatyzowała - płakała i piszczała.

Ja natomiast - do wspomnianego seansu, a więc do 39. roku życia, nie wiedząc dlaczego - bardzo bałem się burzy z piorunami. Nie kojarzyłem sobie tego lęku z tamtym zdarzeniem, którego przecież nie pamiętałem, a znałem właściwie tylko z opowiadania. Pamiętam kilka zdarzeń z dzieciństwa, kiedy to wraz z nadejściem burzy wpadałem w panikę. Mieszkając na wsi, musiałem paść krowy. Gdy miałem 12 lat, dorwała mnie porządna burza. Ze strachu myślałem, że ogłupieję. Zostawiłem krowy i co sił w nogach, bez opamiętania uciekałem do domu. Minęło już ponad trzy lata od przeprowadzenia ze mną tego seansu, w czasie którego zostałem uwolniony od pamięci tamtego zdarzenia. Obecnie, nie tylko nie ma we mnie śladu tego lęku, ale nawet lubię burzę, staję przy otwartym oknie i z przyjemnością jej się przyglądam.

Przykład ten broni tezy, że neurotyków należy wyleczyć zanim staną się rodzicami. Lęki, depresje, alkoholizm, awantury, surowość uczuć, zdrady, rozwody to częste klimaty naszych domów. I jak ma tu wyrosnąć zdrowe emocjonalnie dziecko!

Istnieją urazy psychiczne i fizyczne. Życie niesie tu wiele możliwości, np. utrata pracy, kradzież, pożar, śmierć bliskiej osoby, gwałt, wypadek, choroba. Chciałbym zwrócić uwagę na fakt, że urazy fizyczne mają w sobie też doznania psychiczne. Jeśli uwolnimy pamięć z urazowych przeżyć związanych z wypadkiem czy operacją, to może się okazać, że rana szybciej się zagoi. Przytoczę opis wypadku sporządzony przez moją pacjentkę, z zawodu pielęgniarkę.

To stało się nagle. Nie było czasu na ból, strach, prawidłowe zabezpieczenie rany. Pogryzł mnie pies, wilczur i to znajomy. Nawet nie wiem, jak znalazłam się na sali opatrunkowej. Znajomy chirurg rutynowo wykonywał swoje czynności. Podano mi środki uspokajające. Po chwili dotarły do mnie słowa lekarza: »Co za pechowy dzień. Dziewiąta osoba pokąsana przez psa. Nie szyłem rany, ponieważ obawiam się, że będzie ropiała. Brzydko to wygląda, pocierpisz trochę. Rany kąsane przez psa goją się powoli, nawet do sześciu tygodni«. Za trzy dni miałam wyznaczoną wizytę u p. Kwasika. Uczęszczałam na jego seanse medytacyjne z powodu nerwicy. Zaczęło się uwalnianie mojej podświadomości od pamięci szoku wywołanego tym pogryzieniem. Usłyszałam głośne szczekanie psa nad moją głową. To było niesamowite. Poderwałam się z leżanki wyrwana z transu. Rany o dziwo zagoiły się bardzo szybko, została tylko mała blizna, prawie niewidoczna. Nie trwało to sześć tygodni, jak przewidywał chirurg, ale trzy. Lekarze byli zdziwieni, że o połowę krócej trwało gojenie rany. Powiedziałam im, że to zasługa mojego bioterapeuty, p. Kwasika. Widziałam niedowierzanie w ich oczach. Jeszcze do dzisiaj słyszę słowa jednego z chirurgów: »cholera, w tym coś jest«.

Wniosek stąd nasuwa się sam: te konkretne rany zagoiły się dwa razy szybciej, niż mówi o tym sztuka lekarska, ponieważ usunąłem uraz psychiczny. A ile różnych powikłań pooperacyjnych można by w ten sposób wyleczyć? One przecież mogą istnieć nie dlatego, że operacja źle została przeprowadzona, ale pamięć lęku - z nią związanego - tak się odreagowuje!

Mam nadzieję, że udało mi się przekonać Czytelników do pracy nad pozbywaniem się pamięci urazów. Pamiętajmy, że jeśli dzbanowi zawczasu ujmiemy tę jedną jedyną kroplę wody, to mu się ucho nie urwie. Pracy jest wiele. Jogin medytuje nawet po kilkanaście godzin dziennie i nie zawsze może powiedzieć, że osiągnął taki rozwój, jaki zamierzył. Życie i filozofia joginów to dla nas - rzecz jasna - skrajność - pokazuje jednak rangę zagadnienia.

STANISŁAW KWASIK

 
18. Matka jako medium PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, październik 1995 r.


MATKA JAKO MEDIUM


Autor poniższej publikacji, mgr Stanisław KWASIK, od przeszło pięciu lat prowadzi w Zamościu gabinet psychotroniczny, który nazwał Szkołą Rozwoju Duchowego. Przyjął już wielu pacjentów, ma na swym koncie dużą liczbę uzdrowień. Posiada dobrze rozwiniętą intuicję, dzięki czemu w czasie seansów medytacyjnych z wizualizacją potrafi nawiązywać bezpośredni kontakt z pacjentem, który umożliwia dotarcie do najbardziej zadawnionych przyczyn chorób, niepowodzeń życiowych, nałogów.

W naszych redakcyjnych planach mamy zamiar opublikować jeszcze kilka dalszych artykułów Stanisława Kwasika.

Prowadząc medytacyjno-terapeutyczne seanse z wizualizacją, wspomagane bioenergoterapeutycznie, wnikam w podświadomość pacjenta - analizuję przeżycia z łona matki, okołoporodowe, dziecięce, z późniejszych lat, a także z poprzednich wcieleń. Uwalniam stamtąd negatywną, chorobotwórczą pamięć, a w jej miejsce wprowadzam treści pozytywne. Jeśli pacjent jest niepodatny na moją metodę lub też z jakiś powodów nie może się do mnie zgłosić, wówczas istnieje możliwość uporządkowania jego wnętrza poprzez medium. Interesujące wyniki można uzyskać pracując w ten sposób nad dziećmi, gdzie właśnie dobrym medium może być matka.

Podczas seansu, cofnięta w czasie, może ona zobaczyć siebie w łonie swojej matki, może też ujrzeć się, gdy była w ciąży i wczuć się w przeżycia płodu. Tak więc ciążę może odczuwać jako matka, może też - jako dziecko. Dotyczy to wszystkich okresów życia dziecka: łono, poród, dzieciństwo, dojrzewanie.

Odczuwając jako matka, może nadrobić to, czego nie uczyniła wtedy, gdy była na to pora - kochać swoje dziecko, przekazać mu poczucie bezpieczeństwa, radości, optymizmu. Może też wycofać swoje destrukcyjne przeżycia, urazy, braki, jak: dramatyzowanie z powodu niechcianej ciąży, lęk przed porodem, choroby i wypadki, niemożność karmienia piersią, awantury domowe, chłód uczuciowy.

Z kolei odczuwając jako dziecko, matka ma możliwość uświadomić sobie, jak ono odbierało jej przeżycia; jak bagaż jej problemów odcisnął się na jego życiu, osobowości, chorobach. Bardzo ważne są tu wszelkie nieprawidłowości ciąży, porodu i karmienia piersią. Najistotniejsze w tej metodzie jest to, że istnieje możliwość uwolnienia pamięci dziecka z tych niedobrych zapisów, wpływających na choroby, nałogi, trudności w uczeniu się itp.

Będąc medium, matka może dotrzeć do informacji z poprzednich wcieleń i - jeśli są one chorobotwórcze - skasować je. Tak samo może postąpić z informacjami pochodzącymi z późniejszych okresów, np. dojrzewania. Wszystko to można porządkować, a matka jako rodzic - z punktu widzenia praw kosmicznych (karma) - ma do tego święte prawo. Czas, który przebył, nie ma tu znaczenia, również przestrzeń. Bez wątpienia metodę tę można określić magią, tylko że białą, bowiem jest to czynienie dobra. Ale czyż nie jest ona interesująca i wypełniająca pewną lukę?

Metoda, którą opisuję, jest w zasadzie nieznana. Najczęściej bywa tak, że medialnej pacjentce, mającej jakieś - zdrowotne bądź wychowawcze - problemy ze swoim dzieckiem, proponuję rozszerzenie o nie terapii. Tak też było i w tym przypadku.

Trzydziestokilkuletnia kobieta od pięciu lat niemal bez przerwy chorowała na anginy i zapalenie uszu. Gdy tylko umyła głowę - to choroba była pewna. Wszelkie leczenie okazało się nieskuteczne. W trakcie terapii dowiedziałem się, że jej sześcioletnia córka jest bezglutenowcem - choruje na celiakię. Zatem, czy można znaleźć wspólny mianownik dla przyczyn problemów matki, córki?

Dolegliwości uszu to przede wszystkim: czego nie chcesz, nie chciałeś słuchać? Gardło - to kanał ekspresji, odpowiada za swobodę w wypowiadaniu się. Kłopoty trawienne to: jakimi uczuciami nakarmiła cię matka, i to jeszcze w łonie, i piersią?

Cofnąłem pamięcią matkę do okresu dzieciństwa. Zobaczyła swoją matkę bardzo despotyczną, zimną, same zakazy i nakazy. Nie miała prawa głosu, nie chciała - choć musiała - jej słuchać. Stąd choroby uszu i gardła. Na moją sugestię widzi się oseskiem i ssie pierś. Nie może przełknąć pokarmu, dławi się, odrzuca mleko matki, ma odruchy wymiotne, duszności. Mleko jest zimne, gorzkie, mdłe, cierpkie. Odczuwa skurcz w gardle, żołądku, pęcherzu. Nie chce tego mleka przyjąć, a to - co już wyssała - jak najszybciej wydalić. Nie jest to smak mleka w znaczeniu fizycznym, są to uczucia do matki!

I jeszcze jeden silny uraz. Pacjentce zmarł syn w dwa dni po porodzie. Zamurowało ją. W czasie seansu odczuwała wielki ciężar na sercu i zablokowane, nie pozwalające się wyrażać gardło. Tę nie wypłakaną śmierć bardzo przeżywała. Powinna przejść odreagowującą terapię. Poradzono jej, aby urodziła sobie następne dziecko i w ten sposób uwolniła się od swego dramatu. I był to wielki błąd! Urodziła córkę nerwową, chorą na celiakię.

Tu skumulowały się dwa problemy. Uczucia, które dziecko przyjmuje od matki w czasie ciąży i karmienia piersią, zachowuje na nieuświadamianym poziomie i nimi żyje, choruje przez nie itd. Matka, nie zdając sobie z tego sprawy, „karmi” nimi swoje dziecko. Moja pacjentka przekazała córce tę gorycz, cierpkość, mdłość, które sama przyjęła. I to jest jedno. Drugie - to wielki lęk w czasie ciąży, żeby dziecko żyło i było zdrowe. Zasugerowałem, aby wniknęła w swoje dziecko i opowiedziała, jak ono czuje się w jej łonie. Zobaczyła samą czerń oraz ze strachu poczuła się cała zimna i zdrętwiała.

Należało więc wszystkie problemy matki i córki odreagować. Efekt okazał się znakomity. Już po kilku spotkaniach matka przestała chorować. Po trzech miesiącach terapii, a był to luty i 30 stopni mrozu, pracowała z dwoma kuzynkami w szklarni. Wiadomo, były rozgrzane. Nie ubierając się pobiegły do stojącego blisko domu. Kuzynki poważnie zachorowały, a jej nic się nie stało. Wcześniej - jak sama stwierdziła - pewna byłaby reanimacja. Również córka uwolniła się od swojej diety bezglutenowej. Gdy na wiosnę najadła się z innymi dziećmi zielonego agrestu, to tamte dostały silnego zatrucia pokarmowego, a ją nawet nic nie zabolało. Gdyby to się stało przed terapią, na pewno - jak powiedziała matka - znalazłaby się w szpitalu.

Dziewczynkę widziałem raz na początku terapii. Była bardzo nadpobudliwa. Nie mogła przez chwilę usiedzieć na jednym miejscu. Gdy uwolniłem ją - oczywiście poprzez matkę medium - od tych jej wewnątrzpsychicznych, chorobotwórczych przeżyć, a w ich miejsce wprowadziłem treści pozytywne - poczucie bezpieczeństwa, miłość, radość, spokój, to zmieniła się bardzo. Ustąpiła nie tylko celiakia, ale i psychoruchowość. Stała się radosna, z łatwością może się koncentrować nad tym, co robi. Jako uczennica zerówki szybciej przyswajała sobie lekcje.

STANISŁAW KWASIK

 
17. Błazen króla Egiptu PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

SUPER SKANDALE”, nr 21/22, 1995 r.


BŁAZEN KRÓLA EGIPTU


Dotrzeć do istoty choroby, to tak, jakby znaleźć na nią sposób - prawie ją wyleczyć. Inaczej mamy do czynienia z zaleczeniem czy podleczeniem dolegliwości. Zdarza się, że przyczyna choroby jest prosta i łatwa do usunięcia, jednakże z różnych względów, np. światopoglądowych, niemożliwa do przyjęcia. Często odrzuca się, sprawdzone przez wieki metody leczenia wywodzące się z dorobku ludzkości, tylko dlatego, że nie udało się potwierdzić ich, niedoskonałymi, jak dotąd, metodami naukowymi. Zatem czy należy nimi gardzić? A jeżeli są one bardziej skuteczne od tych „naukowych”?

Medycyna i psychologia to nauki biologiczne. Dla nich nie istnieje dusza. Zamiast o duszy, mówią o psychice jako o funkcji centralnego systemu nerwowego. Psychika kształtuje się, według tych nauk, pod koniec życia płodowego i kończy w chwili śmierci. Nawet jednak te nauki nie kwestionują, że pewne urazy psychiczne mogą być przyczyną chorób jak najbardziej fizycznych. Dotarcie do takiego urazu, jakiegoś gwałtownego przeżycia, zepchniętego w podświadomość osoby cierpiącej „wymazanie” go, zazwyczaj prowadzi do wyleczenie choroby fizycznej.

Jeśli jednak założymy, zgodnie z teorią reinkarnacji - w którą tak na marginesie wierzy trzy piąte ludzkości - istnienie duszy zachowującej pamięć poprzednich wcieleń i doznań, jakich doświadczyliśmy w kolejnych życiach, to trzeba również przyjąć, że niekiedy przyczyn chorób fizycznych trzeba szukać właśnie w wydarzeniach z innych wcieleń.

U czterdziestoletniego mężczyzny lekarze stwierdzili bradykardię czyli rzadkoskurcz (poniżej 55 uderzeń serca na minutę). Pacjent cierpiał także na lęki nocne, bezsenność, odczuwał dotkliwe zimno. Zastosowane leczenie nie bardzo pomagało. Zgłosił się więc do mnie.

Podczas seansu, cofnięty do łona matki, od razu zaczął odczuwać lęk, brak powietrza. Dusił się, jakby ktoś zakładał mu na twarz maskę. Wniknąłem głębiej w jego pamięć - do poprzedniego wcielenia.

Mój pacjent przeniósł się w rok 1310, ujrzał się błaznem króla Egiptu. Siedział u stóp monarchy. Atmosfera była napięta, wszyscy oczekiwali na przybycie jakiś ważnych posłów. Król był także bardzo zdenerwowany, a jego błazen prawie dusił się w dziwacznej masce szczelnie przylegającej do twarzy.

Stanęło przede mną zadanie rozwikłania zagadki: w jaki sposób podświadoma pamięć maski błazna wpływała na rzadkoskurcz i inne dolegliwości. Pacjent powiedział mi też, że w czasie służby w wojsku nie mógł nosić maski przeciwgazowej. Gdy tylko ją założył natychmiast zaczynał się dusić i mdlał. Czy te doznania również należało wiązać z utrudniającą oddychanie maską błazna?

A oto moja próba interpretacji. Maska błazna powodowała zmniejszenie dopływu powietrza do płuc. Serce musiało zatem pracować szybciej i efektywniej. Doszło więc do przerostu jego tkanki mięśniowej - szczególnie lewej komory. Gdy błazen zdejmował maskę, wówczas jego mocno wytrenowane serce pracowało wolno. Jak u sportowców występował u niego fizjologiczny rzadkoskurcz.

Serce mojego pacjenta było normalne, zatem nie powinno pracować jak organ wytrenowany, silniej umięśniony. Jednakże zakodowana w podświadomości pamięć rozwiniętego serca błazna przebijała, powodując zwolnienie tempa pracy serca u pacjenta, a w rezultacie prowadząc do rzadkoskurczu chorobowego. Zwłaszcza w nocy serce pacjenta zwalniało rytm do tego stopnia, że wpadał on w panikę - odczuwał nieuzasadnione lęki, zimno, męczyła go też bezsenność, w tym wypadku powodowana strachem przed zaśnięciem.

Podobnie było z maską przeciwgazową. Jej nałożenie powodowało, że przypominały mu się na nieuświadamianym poziomie, uciążliwości maski błazna. Dusił się więc, wpadał w panikę, a to prowadziło do omdleń. Cierpiał zatem na lęk przed nałożeniem maski przeciwgazowej.

Niektórzy twierdzą, iż lęki z natury swej są irracjonalne. Ja jednak uważam, że do istoty podłoża każdego z nich można dotrzeć. Problem tylko w tym, jak głęboko zejdziemy w podświadomość i jak szeroką przyjmiemy płaszczyznę ich zinterpretowania.

Sądzę, że w przypadku pacjenta cierpiącego na rzadkoskurcz udało mi się dotrzeć do sedna jego lęków. Znając przyczynę mogłem podjąć się próby jej usunięcia. Uwolnienie pacjenta od pamięci maski błazna z jego poprzedniego wcielenia spowodowało, że przestał on odczuwać swoje dolegliwości. Po seansie odreagowującym tę pamięć poczuł wyraźne rozluźnienie w klatce piersiowej, lżej też mu się oddychało.

Dla istoty mojej terapii nie jest ważne czy obrazy przywoływane podczas seansów informują o życiu przed życiem, czy też - jak chcą niektórzy - są wytworem chorej wyobraźni. Uważam, że informacje te pozwalają na dotarcie do tajemnic podświadomości, a rozwikłanie ich oznacza po prostu uzdrowienie cierpiącego człowieka.


STANISŁAW KWASIK

 
<< pierwsza < poprzednia 11 12 13 14 15 16 następna > ostatnia >>

Strona 12 z 16