Artykuły


6. Taki dobry nigdy nie byłem PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

KRONIKA TYGODNIA - Magazyn Zamojski”, 4 maja 1994 r.


TAKI DOBRY NIGDY NIE BYŁEM


Często można spotkać się z twierdzeniem, że najlepiej było nam w łonie matki. Podobno jest tam bezpiecznie, wygodnie, beztrosko. Nic bardziej mylnego. W łonie pełno jest lęków i niepokoju. Dziecko żyje tam nie tylko swoimi problemami, ale i matki. Przeżycia te dokładnie odnotowuje w swojej nieuświadamianej pamięci, później odreagowuje je w postaci różnych chorób i dolegliwości, szczególnie wówczas, gdy w miarę upływu lat słabnie układ odpornościowy.

Zgłosił się do mnie o pomoc trzydziestopięcioletni mężczyzna z impotencją. Wcześniej leczył się u seksuologa. Terapia ta czyniła go sprawnym tylko w czasie zażywania leków. Będąc kawalerem, nie miał zastrzeżeń do swojej męskości. Ożenił się. Żona po urodzeniu dwojga dzieci zaczęła stronić od swoich małżeńskich powinności. W końcu postanowiła skutecznie obrzydzić mu seks. W czasie stosunków wszczynała kłótnie, był to dla niej najodpowiedniejszy moment do zgłaszania wszelkich pretensji. Z tych i innych jeszcze względów małżeństwo rozpadło się. On znalazł sobie inną kobietę i okazał się... impotentem. Najprościej byłoby stwierdzić, że to żona nabawiła go urazu do kobiet i przez to utracił swoją męskość. Jeśli jednak mamy mówić o nerwicy, to zgodnie z psychoanalizą, przyczyn jej należałoby poszukiwać we wczesnym dzieciństwie lub też w przeżyciach z łona matki. Zachowania żony to tylko ten czynnik, który wydobył z głębi pamięci i wzmocnił to urazowe przeżycie, które później zaowocowało impotencją. Należało więc odszukać ten uraz.

Pacjent okazał się bardzo podatny na moją metodę, medytację z wizualizacją i afirmacjami, wspomaganą bioenergoterapeutycznie. Cofnięty w czasie, dokładnie przedstawił swoje przeżycia. Zapraszam do prześledzenia fragmentu jego relacji z łona matki.

Ciemno, boję się, jestem cały ścierpnięty, zdrętwiały. Kolana podciągnięte mam pod brodę, uda uciskają brzuch, zdrętwiała jest cała miednica, zdrętwiałe są jądra. Nie czuję lewej ręki, drętwa. Kręgosłup zgięty, boli na wysokości łopatek. Cała lewa strona ciała, to tak, jakby nie była moja. Nóżki i pośladki mam ścierpnięte. Głowa bardzo zgięta do przodu, czuję napięcie w gardle. Czuję uciski i zdrętwienia w różnych częściach głowy. Uciśnięta prawa skroń. Uciśnięta część ciemieniowa, schodzi z niej chłód. Czuję zgniecenie w sercu. Matka jest rozdrażniona, boi się, bije ją ojciec, ucieka, boi się o ciążę, ja boję się razem z nią. Pępowiną płynie do mnie chłód, jest to chłód emocjonalny, zła informacja. Jest mi źle, boję się, wyczekuję na jakieś niebezpieczne zdarzenie. Już ono nastąpiło. Matka upadła. Bardzo boli mnie kręgosłup, stuknąłem się główką. Matka obsunęła się po drabinie, po której niosła w miednicy na strych pranie. Boi się o mnie. Jest mi bardzo niewygodnie, ścierpnięta głowa, boli mnie szyja, kręgosłup, jestem bardzo przestraszony... .

Tak dokładnie przedstawiają medialni pacjenci swoje przeżycia z łona matki, okołoporodowe, dziecięce i późniejsze, a także z poprzednich wcieleń. Po uwolnieniu ich od takich negatywnych, chorobotwórczych zapisów, wzrasta wydolność organizmu pod każdym względem. Ustępują lęki, zahamowania, kompleksy. Zwiększa się sprawność umysłowa: Znikają choroby, często dotąd nieuleczalne. Następuje odmłodzenie organizmu. Zwykle pacjenci zgłaszają mi, że schudli przynajmniej o kilka kilogramów. Uważam, że taką odreagowującą terapię powinien przejść każdy, i to zanim zacznie chorować.

Uwolniłem mojego pacjenta od tej urazowej pamięci. Szukając przyczyn impotencji, należało zwrócić szczególną uwagę na informację o ucisku ud na brzuch, o zdrętwiałych jądrach. Pamięć takich ścierpnięć czy zdrętwień powoduje, że własna bioenergia nie może swobodnie krążyć w organizmie, w związku z tym niedoenergetyzowane części ciała ulegają upośledzeniu.

Po dwóch tygodniach, na kolejnym seansie, pacjent powiedział mi: przytuliłem się do kobiety i coś drgnęło, ale bałem się spróbować, żeby nie zapeszyć. Po kolejnych dwóch tygodniach usłyszałem: Odbyłem z wieczora trzy numery pod rząd, taki dobry nigdy nie byłem, nawet gdy miałem 20 lat.

STANISŁAW KWASIK

 
5. Czas narodzin PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

KRONIKA TYGODNIA - Magazyn Zamojski”, 26 kwietnia 1994 r.


CZAS NARODZIN


Poród to najbardziej dramatyczne wydarzenie w życiu człowieka. Matka i dziecko występują tu jako dwa odrębne podmioty. Ich interesy bywają różne. Matka pragnie przede wszystkim, jak najbezpieczniej i jak najszybciej urodzić. Dziecko z kolei, nie tylko chce bezpiecznie się urodzić, ale i o dokładnie, astrologicznie oznaczonym czasie. Podświadomość matki i dziecka, na nieuświadamianym, rzecz jasna, poziomie, w swoistym języku, przez cały czas prowadzą ze sobą dialog.

Cofnięci w czasie medialni pacjenci, podczas medytacji, uzewnętrzniają ukryte w głębi pamięci przeżycia. Zapraszam do prześledzenia jednej z takich relacji: „Matka jest już przygotowana do porodu, chce, aby już on się rozpoczął. Ja też jestem gotów, ale czekam na jakiś sygnał. To ja, a nie matka, mam podjąć decyzję o czasie porodu.

- Godz. 21.00 - zaczął się czas odliczania, czekam.

- Godz. 23.15 - mówię do matki „mamo, bądź przygotowana do wypełnienia swojego obowiązku”.

- Godz. 23.30 - unoszę głowę i kieruję ją w kierunku, skąd ma nadejść sygnał. - Godz. 23.50 - w gwiazdozbiorze Ryb pojawia się czerwona planeta - Mars.

Razi mnie ta czerwień, narzuca siebie, krępuje mnie. Matka nalega, chce już rodzić, zaczynają się poważne komplikacje. Zwlekam. Mars w tej postaci nie tylko zdominuje moją osobowość, ale i przyniesie mi przedwczesną śmierć. Matka nic o tym nie wie, nie chce słuchać moich poleceń, boi się o nasze życie. Gdybym zgodził się na przyspieszony poród, lub gdyby rozwiązanie nastąpiło cesarskim cięciem, wówczas zginąłbym w siódmym roku życia od uderzenia mnie deską w głowę przez bawiącą się ze mną dziewczynkę. Takie zdarzenie miało miejsce. Leżałem w szpitalu. Widzę dokładnie ten mający nastąpić za 7 lat wypadek. Wiem, że bym go nie przeżył, więc z całej mocy opieram się przed porodem w czasie tej złowrogiej dominacji Marsa. Tłumaczę matce, że to jest moje życie, i że chcę żyć do końca.

- Godz. 0.05 - matka prze, ja się zapieram. Czerwień Marsa traci na blasku. Pojawia się pięknie świecąca Wenus - oznaka pomyślności, szczęścia, miłości i braterstwa. Chciałbym urodzić się o godz. 1.30, kiedy to Wenus będzie w całej swej okazałości, a Mars przejdzie z gwiazdozbioru Ryb do Barana i wówczas, zamiast destrukcji, da mi siłę i moc. Matka stanowczo protestuje, mówi, że oboje nie przeżyjemy tego czekania. Wzywa lekarza, zaczyna się szarpanie. Muszę iść na kompromis. Śmierć w dzieciństwie już mi nie grozi. Niestety, stracę szczęśliwą młodość, będę miał zniewolony umysł. To, co ma być w moim życiu złe, ma istnieć do przełomu, który nastąpi w lecie 1993 roku. Jest to wypisane na orbicie Wenus. Wyraźnie odczuwam, jak gwiazdy swoim promieniowaniem, swoją energetyczną emanacją zapisują we mnie mój los”.

Pacjent - kawaler, lat 37, prawnik, problemy z osobowością. Zgłosił się do mnie na terapię w lutym 1993 r. Znany astrolog opracował mu kosmogram, stąd jego pewne w tym kierunku przygotowanie. Był też u dwóch wróżek. Wszyscy oni zgodnie przepowiedzieli mu, mającą nastąpić w jego życiu, w połowie roku 1993, zmianę na lepsze. Z takim też nastawieniem przystąpił on do terapii, która musiała się udać. Wyboru nie miałem. Tak też się stało. Pacjent zmienił pracę; uwolnił się od lęków, kompleksów, zahamowań; nastąpił u niego wyraźny rozwój osobowości. I jak tu gwiazdom i wróżkom nie wierzyć?

STANISŁAW KWASIK

 

Załącznik nr 1

Chciałabym opisać moje własne skojarzenia dotyczące mego życia, jakie nasunęły mi się, gdy przeczytałam ten artykuł, a także kilka innych, chciałabym ubrać wszystko w całość, która coraz bardziej nabiera sensu.

Urodziłam się 2 tygodnie po terminie. Relacje z moją mamą są różne, ale na pewno odczuwam w nich jakąś nić niezgody duchowej, mimo że bardzo kocham mamę i z reguły się dogadujemy. Co więcej, moim narodzinom towarzyszyło owinięcie pępowiną, co odczytane zostało jako próba samobójcza. Po narodzinach miałam poważne problemy zdrowotne, pół roku spędziłam w szpitalu, jedną nogą byłam na tamtym świecie. Ale udało się! Jestem dziś tutaj, a w dodatku mocno zdziwiona, że aż tak bardzo nie chciałam zmierzyć się ze światem i tym, co ma mi do zaproponowania. A przecież dzielnie daję sobie radę ze wszystkim i nigdy nie myślałam poważnie o samobójstwie, mimo że nie miałam łatwego życia (molestowanie seksualne, bicie, przewlekła choroba...).

W ogóle nie widać po mnie, dzięki Bogu, że od 7 lat (obecnie mam 25 lat) mam zdiagnozowane stwardnienie rozsiane, a każdy mój dzień to jest walka... Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, to właśnie choroba ukształtowała mój charakter, moją osobowość, moje życie. Również od momentu diagnozy zaczął się mój powolny, stopniowy i samoistny rozwój duchowy. W tym miejscu chciałabym się odwołać do słów z innego artykułu - w kwestii rozwoju duchowego nie ma co przyśpieszać na siłę, on sam znajdzie sposób, aby do nas dotrzeć i nas ukształtować, nie warto też się zrażać, że to trwa latami, ba - powiem więcej - trwa to całe życie! I jest to cudowne uczucie! W trakcie mojej wędrówki spotykam na swojej drodze wspaniałe osoby, nie wiadomo jak i skąd, które wspierają mój rozwój duchowy, np. na stronę Pana Stanisława trafiłam przez zupełny „przypadek”, szukając informacji w ogóle nie związanych z rozwojem duchowym na forach! Korzystam też z pomocy zaufanego bioenergoterapeuty, w moje ręce trafiają książki, artykuły odnośnie "spraw wyższych", nie obca mi jest także medycyna naturalna, numerologia, zalążki jasnowidzenia i inne - przez różne rzeczy już przechodziłam, ale wcale się nie zrażam tym, że te zainteresowania i umiejętności się ciągle zmieniają niezależnie ode mnie. Trochę to się kłóci z moją wiarą katolicką, były wyrzuty sumienia, ale czuję, że mnie KTOŚ sam prowadzi za rękę i zawsze podsuwa mi to, co dla mnie najlepsze, o czym już nieraz się przekonałam także w życiu codziennym.

Cieszę się, że nie udało mi się odejść z tego świata już przy narodzinach. Nie wiem i nie chcę wiedzieć, co mnie dalej czeka – po prostu wierzę, że wszystko ułoży się jak najlepiej i że sobie poradzę.

Ela





 


 
4. O alkoholikach i narkomanach po ludzku PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

BĄDŹ ZDRÓW”, nr 8/14, 1993 r


O ALKOHOLIKACH I NARKOMANACH PO LUDZKU


W Polsce codziennie nadużywa alkoholu 2 - 3 mln osób. Pije już młodzież w wieku 12 - 15 lat. Milion Polaków jest uzależnionych od alkoholu. Wszystko wskazuje na to, że alkoholików nam przybędzie. W okresie ostatnich trzech lat spożycie alkoholu wśród młodzieży wzrosło trzykrotnie. Najczęściej pije ona skutecznie wprowadzające w alkoholizm piwo. Jeden z moich pacjentów na pytanie, jak przedstawia się problem pijaństwa w jego wsi, odpowiedział: Z młodych nie pije tylko kilku, nie piją starzy i chorzy, którzy już nie mogą, a poza tym pije cała wieś. Coraz więcej młodzieży sięga po narkotyki. Nie tylko te klasyczne, różnych odurzających, a nadających się do wąchania klejów jest pod dostatkiem. Nałóg ten jest groźny sam w sobie, powoduje też niebezpieczeństwo zachorowania na AIDS. Czy można pomóc obu tym grupom chorych?

Z alkoholizmem i narkomanią próbuje się walczyć, niewiele jednak z tego wychodzi, gdyż wyjść nie może. Ta walka to nieporozumienie, to oddziaływanie na skutek, a nie na przyczynę. Światowej sławy austriacki psychiatra, prof. Erwin Ringel w pracy „Nerwica a samozniszczenie” - 1992, neurotyczne nadużywanie alkoholu i narkotyków zalicza do form nerwicy. Psychoanalitycy - również Ringel - twierdzą, że każda nerwica ma swoje źródło we wczesnym dzieciństwie. Ostatnio rozszerzają oni zakres na przeżycia z łona matki i okołoporodowe.

Zatem, psychoanalitycznie rzecz ujmując, można byłoby przyjąć, że uwalniając nastolatka - choćby tak na wszelki wypadek - z nerwicogennych przeżyć z łona matki, okołoporodowych i wczesnodziecięcych, zabezpieczamy go na przyszłość przed wszelkimi nerwicami, w tym przed neurotycznym uzależnieniem od alkoholu i narkotyków oraz chorobami psychosomatycznymi (somatonerwicami), będącymi także formami nerwicy. Przeżycia późniejsze, choćby bardzo urazowe, mogą wywołać tylko łatwą do wyleczenia reakcję nerwicową. W ujęciu psychoanalitycznym istotą nerwicy jest rozgrywający się nieuświadamiany konflikt wewnątrzpsychiczny między popędami, a zakazami i nakazami - sumieniem.

Podejście psychoanalityczne wydaje się interesujące, dlatego poświęcę mu więcej uwagi. Alkohol i narkotyki służą tu do rozwiązywania wspomnianego konfliktu wewnątrzpsychicznego - typu odpowiadającego za prowadzenie do uzależnień. W każdej formie nerwicy neurotyk ma pilną, nieuświadamianą potrzebę jednoczesnego zaspokajania popędu i sumienia, do upieczenia dwóch pieczeni przy jednym ogniu. Ringel we wspomnianej pracy tak pisze: Alkohol i inne używki doskonale się do tego nadają, ponieważ z jednej strony neutralizują tendencje popędowe (usuwają lęk, zahamowania, niepewność, napięcie, depresje, wyzwalają agresje), z drugiej strony mogą stać się skuteczne jako środki samoukarania się dla zaspokojenia poczucia winy (wskutek zmian fizycznych i psychicznych, które wynikają z dłuższego nadużywania).

Neurotyczne nadużywanie alkoholu i narkotyków, z samej istoty problemu, prowadzi do samounicestwienia się - stąd wywieranie presji na uzależnionych tylko pogłębia poczucie winy i przyspiesza ten proces. Odwoływanie się tu do rozumu, woli i sumienia nie ma większego sensu. Co najwyżej może spowodować, że neurotyk ten swój wewnątrzpsychiczny konflikt zacznie rozwiązywać poprzez bardziej niebezpieczne dla siebie formy nerwicy, np. chorobę psychosomatyczną prowadzącą do śmierci, czy też samobójstwo. Potrzebna jest tu więc odpowiednia terapia, pomoc, a nie walka i napiętnowanie. Najpierw neurotyk, bardzo często jeszcze młody człowiek, cierpi - że powtórzę za Ringelem - na lęki, zahamowania, niepewność, napięcia, depresje, nie rozładowaną agresję. Nie jest trudno uwolnić go z tych mankamentów psychiki.

Ponadto kłaniają się tu błędy wychowawcze dotyczące sumienia. Jeśli jest ono niedorozwinięte - prowadzi do zachowań aspołecznych, ale sumienie nadmiernie surowe to czynnik nerwicorodny. Zakazy i nakazy wtłaczane dzieciom na zapas, aby były one lepsze, bardziej moralnie w życiu dorosłym - wychodzą im na opak. Sumienie, zatem powinno być rozwinięte, elastyczne, poddawać się przemianom. Zdrowe sumienie nie może być sztywne. Nerwicę wywołuje wewnątrzpsychiczny konflikt między popędami, a sumieniem. Terapia powinna, więc - z jednej strony - oddziaływać na popędy, modelować je, czy też je usuwać - z drugiej natomiast - rozwijać sumienie. W ten sposób wewnątrzpsychiczny konflikt, na tej czy innej płaszczyźnie, będzie mniejszy, albo też w ogóle go nie będzie. Oczywiście psychika posiada jeszcze mechanizmy obronne, lepiej jednak ich zbytecznie nie przeciążać.

Medycyna, psychologia, a więc i psychoanaliza to nauki biologiczne. Człowiek tu ma swój początek w momencie poczęcia, jego psychika powstaje w kilka miesięcy później. Śmierć kończy życie, psychika jako funkcja centralnego systemu nerwowego przestaje istnieć. Stąd, z natury rzeczy, wszelka psychoterapia- rozumiana jako leczenie psychiki metodami psychologicznymi - jest ograniczona czasowo. Dusza w odniesieniu do Boga, życia nadprzyrodzonego, nie jest pojęciem biologicznym. Czy jest jakaś różnica między psychiką, a duszą? Czy czasem nie jest tak, że psycholog służbowo używa pojęcia psychika, a modląc się w kościele myśli o duszy?

Dwie trzecie ludzkości wierzy w teorię reinkarnacji, wedle której dusza rozwija się na swojej ścieżce poprzez szereg wcieleń, aż osiągnie oświecenie. Istnieje tu prawo karmy (przyczyny i skutku). Dusza jest nośnikiem informacji. Nieodreagowane, negatywne przeżycia z poprzednich wcieleń przechodzą na następne. Czy mogą więc one wywołać jakiś konflikt wewnątrzpsychiczny, zmuszający do uśmierzenia go, choćby przy pomocy alkoholu lub narkotyków. Przytoczę przykład. Jeden z moich pacjentów, czterdziestoletni mężczyzna, alkoholik, ponadto cierpiał na serce, lęki, kompleksy, zaburzenia snu, miewał myśli samobójcze. Osiem lat wcześniej leczył się w poradni odwykowej bez rezultatu. Żona zagroziła mu rozwodem, zgłosił się więc do mnie o pomoc. W czasie pierwszej serii spotkań na plan główny wyszły jego przeżycia okołoporodowe. Nie mógł się urodzić, cesarskie cięcie wykonano w ostatniej chwili. W czasie seansu medytacyjnego z wizualizacją wyraźnie widział ten swój dramat. Zaplątał się w pępowinę, wyraźnie czuł, jak się topi. Już jako dziecko miał kompleksy, zawsze był na uboczu, bał się wody. Po uwolnieniu go z tych i innych przeżyć oraz wprowadzeniu odpowiedniej sugestii, przez osiem miesięcy utrzymywał pełną abstynencję. Po czym sugestia zaczęła słabnąć, raz upił się, przestraszył się tego faktu i od razu wznowił u mnie terapię. Kilka kolejnych spotkań i do dzisiaj - minęły już prawie dwa lata - utrzymuje abstynencję. Podczas drugiej serii spotkań postanowiłem cofnąć go do poprzednich wcieleń. Ujrzał taki oto obraz: Rok 1491, obszar państwa krzyżackiego, miasto otoczone murami, a na nich wartownicy, za murami jacyś ludzie sprzedający mięso. On był orłem, zobaczył mięso, zniżył się, aby je porwać, wtedy wartownicy trafili go z łuku, spadł, przed śmiercią szarpały go psy. Wartownicy kopali go i śmiali się z niego. Miał wielki żal, nie tyle, że zginął, ale że poniewierano nim i poniżano go. Trudno rozstrzygać tu, czy ten obraz to jedno z poprzednich wcieleń, czy chora wyobraźnia alkoholika. W czasie odreagowywania, przede wszystkim tego żalu, pacjent przez całą godzinę zalewał się łzami. Niewątpliwie zrzucił z siebie ogromny ładunek negatywnej emocji, dwa lata już nie pije i to jest tu istotne.

Jedna z teorii zakłada istnienie tzw. pamięci kosmicznej, skupiającej przeżycia wszystkich bytów istniejących dotąd na ziemi, czy nawet we wszechświecie. Informacje te przedostają się do naszej podświadomości i my, z wszystkimi konsekwencjami, nimi żyjemy.

Inne podejście - teoria opętania, zakłada, że dusze pokutujące, które nie zasłużyły sobie na zbawienie, opanowują umysły ludzi i nimi posiłkują się. Takie duchy, o ile są silniejsze od swoich gospodarzy, potrafią nimi zawładnąć. Zapewne nie jest to temat rodem ze średniowiecza, gdyż i obecnie tak poważne instytucje, jak kościoły odprawiają egzorcyzmy. Amerykański duchowny, Eugene Maurey w książce „Egzorcyzmy - jak na odległość uwolnić człowieka od ducha” - 1992, podaje przykłady prowadzące do chorób, w tym do alkoholizmu i narkomanii. Osobiście problem ten próbuję zgłębić przy pomocy jasnowidzących mediów i przyznać muszę, że po takiej egzorcystycznej terapii następuje poprawa zdrowia.

Jest jeszcze inna możliwość obciążenia nas chorobotwórczą pamięcią. Otóż, będąc jeszcze w łonie, dziecko otrzymuje informacje od matki nabyte przez nią w życiu, a także otrzymane przez nią od swojej matki w życiu płodowym. Zapewne natura przekazuje w ten sposób pewne informacje między pokoleniami. Medialni pacjenci potrafią w czasie moich seansów precyzyjnie opisywać przeżycia swoich babć czy mam z dzieciństwa. Jeśli uzyskane tą drogą informacje są użyteczne, to dobrze, ale jeśli prowadzą do chorób, to lepiej je usunąć.

Zapewne są i inne jeszcze możliwości obciążenia nas. Nie wchodząc w spór, czy te informacje gromadzi w sobie psychika, czy dusza, pragnę tylko trwać przy jednym, a mianowicie, że wszystko to, co destrukcyjne, chorobotwórcze, powinno być z nas usunięte. Psychoanalityczne pojęcie konfliktu wewnątrzpsychicznego byłoby bardziej interesujące, gdyby można było odnieść je do wszystkich konfliktów, niekoniecznie ograniczonych poczęciem i wczesnym dzieciństwem. Decydujące o naszym zdrowiu popędy oraz zakazy i nakazy mogą przecież pochodzić z wcześniejszych okresów, z innych wymiarów, a także od innych bytów.

Mając wiele takich i innych wątpliwości, zwróciłem się z prośbą do nadświadomości o wyjaśnienie. Otrzymałem odpowiedź, którą przyjąłem jako moje przesłanie: Droga ku Światłu, zdrowiu, szczęściu, mądrości, pięknu duszy i ciała, wiedzie poprzez rozwój duchowy. Właśnie rozwój duchowy wydaje się być metodą jak najbardziej właściwą do osiągnięcia wyższych poziomów. Wydaje się też, że jest to sposób na wyjście z nałogu, który można zaproponować i alkoholikom, i narkomanom. Drogą tą ku zdrowiu kroczyć możemy wszyscy, bez względu na to, czy choroba nasza tli się jeszcze w fazie utajonej, czy jest już jawna.

Alkoholicy i narkomani to przykład. Oni tylko podświadomie wybrali taki, a nie inny sposób na rozwiązywanie swoich problemów. Niezrozumiałe jest więc okazywanie współczucia jednym chorym, a potępianie innych. Uzależnionych można uwolnić od ich wewnętrznych problemów, napędzających w kierunku nałogu, w skromnych gabinetach, bez potrzeby budowania ogromnych szpitali i zakładów karnych. Nie chodzi tu o pieniądze. Uzależnieni wyleczą się na własny rachunek i jeszcze na tym zaoszczędzą, gdyż wydatki na alkohol i narkotyki są zdecydowanie wyższe od kosztu terapii. Nie wymieniam tu rzecz jasna ceny, jaką płacą oni za zmarnowane życie, a także ich najbliżsi. Konieczne jest jednak powszechne zrozumienie istoty rzeczy, odejście od potępienia. Nie jest prawdą, że uzależnieni nie chcieliby być wolni od nałogu, szczęśliwymi, ludźmi sukcesu. Im trzeba tylko pomóc, wskazać drogę, i to nie wtedy, kiedy często jest już za późno, ale na początku problemów.

STANISŁAW KWASIK

 
3. Ależ on się przecież w ogóle nie jąka! PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

TYDZIEŃ - Kronika Zamojszczyzny”, 23 marca 1993 r.


ALEŻ ON SIĘ PRZECIEŻ W OGÓLE NIE JĄKA !

Dostałem piękny list od szesnastoletniego Tomka. Pisał, że pragnie uczyć się w technikum, a nie może, gdyż się jąka. Chodzi więc do zawodówki, prosi o pomoc. Szybko odpisałem, przyjechał, podjęliśmy terapię.

Będąc jeszcze dzieckiem przez pół roku uczęszczał na zajęcia do logopedy, matka woziła go po znachorach, lali wosk, wkładali mu pod pachę jajka, nic nie pomagało.

Metoda mojego leczenia, to medytacja z wizualizacją, wspomagana bioenergetycznie. Jeśli pacjent jest na nią podatny, wówczas w zasadzie udaje mi się dotrzeć do przyczyn schorzenia. W tym wypadku w początkowym okresie terapii nic nie zapowiadało tak interesującego rozwikłania problemu. Przejrzałem dokładnie okres życia w łonie matki, przeżycia okołoporodowe, całe dzieciństwo. Usunąłem z jego pamięci moc negatywnych zapisów, następowała poprawa, ale nie na tyle, żeby być zadowolonym. Pozostało szukać przyczyny w poprzednich wcieleniach.

Zobaczył siebie w roku 1657 w Gdańsku ponad trzydziestoletnim ... jąkającym się mężczyzną. Pracował w sklepie, wykonywał jakąś papierkową robotę. Mieszkał w skromnym, parterowym domu, razem z rodzicami i młodsza siostrą, jeszcze panną, z zawodu szwaczką.

Zadałem sobie pytanie: czy on w tamtym wcieleniu jąkał się od urodzenia, czy też dolegliwość ta wystąpiła później? Okazało się, że pytanie postawione zostało właściwie. Jako dziecko, a później chłopiec nie jąkał się. Należało więc odszukać to zdarzenie, które spowodowało jąkanie. Nie było to trudne. W wieku 22 lat został pobity w wyniku jakiś porachunków. Dwóch mężczyzn przywiązało go do tyłu za ręce do jakiegoś pala. Następnie bili go pięściami po twarzy tak długo, aż stracił przytomność. Było więc to urazowe przeżycie z poprzedniego wcielenia, które spowodowało jąkanie się wówczas i obecnie. Znając przyczynę, mogłem więc już być pewnym sukcesu. Po skasowaniu pamięci tego pobicia Tomek zaczął ładnie mówić.

Tak się złożyło, że na koniec terapii odwiedziła mnie pani pedagog z poradni szkolno-wychowawczej. Poprosiłem ją, aby porozmawiała z Tomkiem. Z początku nie wiedziała o co mi chodzi, gdy wyjaśniłem, pani pedagog ze zdziwienia wykrzyknęła: ależ on się przecież w ogóle nie jąka!. Przekonało to Tomka do odniesionego sukcesu . Od tego czasu już go więcej nie widziałem.

STANISŁAW KWASIK

 
2. Cierpienia z poprzednich wcieleń PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

SZAMAN”, marzec 1992 r.



CIERPIENIA Z POPRZEDNICH WCIELEŃ


Rozmowa ze Stanisławem Kwasikiem

Już Karol Irzykowski pisał: „Prócz świata największą zagadką dla człowieka jest drugi człowiek”. zaś prof. Julian Aleksandrowicz uważał, że poznanie przez lekarzy pola elektrycznego, akustycznego, chemicznego i poznanie bariery odporności immunologicznej człowieka to „klucz do pokonania chorób roku 2000”. Pan podchodzi do tego zagadnienia w jeszcze inny sposób uważając, że nie jest istotne, na co człowiek choruje, ważne jest znalezienie przyczyny tej choroby.

Tak, uważam, że poznanie przyczyny choroby, czy to cielesnej, czy psychicznej, warunkuje jej skuteczne uzdrowienie. Gdy choroba jest na poziomie ciała eterycznego, to wtedy zajmują się nią bioenergoterapeuci. Ja wchodzę w wyższe regiony: w ciało mentalne, duchowe, w sferę czuć. Moją metodę określam jako medytację sterowaną z wizualizacją z jednoczesnym oddziaływaniem energetycznym. Nie jest to hipnoza, gdzie pacjent ma wyłączoną świadomość i kontrolę nad tym, co się z nim dzieje. U mnie jest to trans medytacyjny, gdzie pacjent wchodzi w stan alfa i - po prostu – ma kontrolę nad tym wszystkim, czego doświadcza przy wyostrzonej świadomości. W każdej chwili może przerwać trans, otworzyć oczy, porozmawiać, skomentować to, co przeżywa.

Aby człowieka uwolnić od wszelkich chorobotwórczych zapisów trzeba prześledzić okres, kiedy był w łonie matki (prenatalny), przeżycia okołoporodowe, wczesnodziecięce, bo one są bardzo ważne i następne (już mniej istotne). Później śledzę także poprzednie wcielenia i okresy między wcieleniami. O poprzednich wcieleniach dowiaduję się z relacji moich pacjentów, którzy opowiadają mi o nich w trakcie transu.

Pacjenci z reguły nie protestują, gdy proponuję im cofnięcie się w przeszłość, aby znaleźć przyczynę choroby, ale nie każdy potrafi wrócić do poprzednich wcieleń, nie każdy ma zdolność wizualizacji. W poprzednich wcieleniach, będących jak gdyby matrycą do chorowania, szukam przeżyć związanych z chorobą i śmiercią. Odtwarzam je. Zauważyłem, że często zdolność wizualizacji u pacjentów kończy się w okresie pobytu w łonie matki, potem jest jakiś lęk, którego nie udaje się w krótkim czasie pokonać. Chyba, że pacjent przychodziłby do mnie przez dłuższy czas, albo sam ćwiczył w domu różne techniki medytacyjne, aby się rozwinąć.

Z jakimi schorzeniami przychodzą ludzie do pana?

- Najczęściej przychodzą matki z jąkającymi się i moczącymi dziećmi, bo ta sytuacja zmusza je do szukania pomocy, ludzie znerwicowani, zagubieni, mający problemy z seksem, z niepłodnością, osoby mające poczucie niższej wartości, czasem, tacy, którym nic nie dolega, ale chcą się udoskonalić, oraz często osoby chorobliwie otyłe. Jestem w stanie przyjąć tylko parę pacjentów dziennie, seanse są godzinne, czasem i dłuższe.

Czy pana metodę można porównać z metodą słynnej Evelyn Monahaną?

- W pewnym sensie, u Evelyn Monahan jest to autosugestia, rozkazywanie podświadomości: mam być zdrowa! Ale w metodzie Evelyn tego się nie wizualizuje, nie sięga się do poprzednich wcieleń, pomija przyczynę.

A u mnie, gdy uda mi się znaleźć przyczynę, uwolnić od niej, to wówczas przychodzi zdrowie. Bo trzeba tu sobie odpowiedzieć na pytanie: co to jest choroba na poziomie ciała? Uważam, że jest to skutek jakiegoś problemu na poziomie ducha, na wyższych poziomach. Jeżeli powiem: nie ma mnie boleć kolano, to być może ono przestanie mnie boleć, ale problem pozostanie nierozwiązany i w efekcie doprowadzi do innej choroby.

Podobno zajmuje się pan szczególnie leczeniem otyłością.

- Najbardziej pasjonujące jest znalezienie przyczyny. Mam pacjentkę, która w wieku 16 lat - przy wzroście 165 cm – ważyła 65 kg, w wieku 21 lat - 70 kg, w wieku 25 lat - 90 kg. Co roku przybywało jej parę kilogramów i nie wiadomo, do jakiej wagi doszłaby i kiedy przestałaby tyć, gdyby nie przyszła do mnie. Okazała się podatna na moją metodę i waży już o 15 kg mniej. Przyczyną otyłości była u niej... pamięć głodu z poprzednich wcieleń. Jej organizm gromadził tkankę tłuszczową na zapas! W tym przypadku odchudzanie poprzez masaż, gimnastykę, czy głodówkę byłoby szkodliwe, ponieważ organizm załatwił problem wyższego rzędu, który jest pamięcią głodu z tamtych wcieleń - poprzez tkankę tłuszczową. Jeżeli zabierzemy ten mechanizm, to możemy spowodować inne choroby: depresje, myśli samobójcze itp.

Przyczyną otyłości bywa brak ciepła emocjonalnego. Wówczas człowiek nadrabia sobie brak uczucia.. przez tkankę tłuszczowa (traktując tkankę tłuszczową jako ciepełko). Jedna z moich pacjentek tyła, bo czuła się niepotrzebna jako czwarta córka w rodzinie, gdzie czekano na syna.

Metody jakie pan stosuje, „praca z ciałem” przypominają bioenergetykę wybitnego amerykańskiego psychiatry, Aleksandra Lowena. Podobnie jak on żegluje pan często po oceanach dawno zapomnianych przeżyć pacjenta.

- Tak, oczywiście. Kiedyś mieszkałem w jednym z warszawskich hoteli i postanowiłem pomóc mojemu sąsiadowi, który cierpiał na dyskopatię. Miał około 50 lat, był medialny. Zobaczył siebie w którymś z poprzednich wcieleń. 120 lat temu, na Alasce, był garbaty i miał... wrzody na kręgosłupie. Po półtoragodzinnym transie „zszedł” obraz tamtego wcielenia, po 2 tygodniach mój sąsiad twierdził, że już nic go nie boli.


Rozmawiała:

Urszula Węgrzyk

 
<< pierwsza < poprzednia 11 12 13 14 15 16 następna > ostatnia >>

Strona 15 z 16